Ach, co to ja miałam napisać! Wielka inauguracja bloga po prawie roku nieobecności! Foty jak żyleta i sesja jak ze snu w romantycznym plenerze, tekst pełen dowcipu...
No i tak. Cześć wszystkim, znów tu jestem, uszyłam sukienkę.
A co takiego robiłam, jak mnie nie było? Krótko mówiąc, dziecko. :) Mam przecudowną córę, której aktualnie najlepszą zabawką jest centymetr krawiecki. Genów nie oszukasz! :D
Ciąża była trudna, tyle miałam planów, tak się miałam lansować, szyć sobie ekstra sukienki, cieszyć się życiem. Nie wyszło, bo okazało się, że jedyną aktywnością, na jaką mnie stać, to pójście po bułki. Po tak szalonej wyprawie odpoczywałam resztę dnia. Czy się tego spodziewałam wcześniej? W życiu. Może nie byłam asem sportu, ale przed ciążą nawet na siłownię chodziłam, jeździłam na rowerze, spacerowałam. Ciąża wszystko zmiotła. Czy się poddałam? W życiu. Tydzień przed porodem malowałam ściany w kuchni. Ale po czerwcu udało mi się jedynie uszyć jeden kocyk dla małej. Mózg nie umiał ogarnąć planowania prac krawieckich. Nawet kolejności szycia prostego kocyka.
Ale teraz moja maleńka skończy za chwilę 7 miesięcy i choć jest ciężko, to już można odzyskać czasem chwilę dla siebie.
No, to uszyłam sukienkę.
Włożyłam sukienkę i poszłam w niej na rodzinny spacer i byłam najzieleńszym punktem w całym parku. Liczyłam na jakieś fotki na blogaska, ale średnio były warunki. Więc sesja odbyła się po powrocie do domu, pod lodówką. No trudno, otoczenie w tle mało wyjściowe, ale chciałam w końcu coś pokazać. Do kompletu uszyłam pasek, ale w praktyce okazało się, że lepiej czuję się ze zwykłym, skórzanym. Też pstrokatym, więc wszystko się zgadza. ;)
No dobra, wrzucę jedno zdjęcie z tego spaceru. Przyznaję, wolałam posiedzieć z małą przylepką zamiast modelować. ;)