czwartek, 4 czerwca 2020

Noś dres, dres fajny jest



Okazało się ostatnio, że nie mam żadnej obszernej bluzy dresowej, takiej typu oversize. Kiedyś jakieś bluzy szyłam, nawet gdzieś wiszą na blogu, ale to było dawno i nieprawda, poszły sobie do szyciowego nieba, czy gdzie tam chodzą niechciane ciuchy DIY. W ogóle średnio bluzy lubię, a kiedyś gdyby ktoś mi zasugerował noszenie dresów, to możliwe, iż bym go zabiła perlistym śmiechem. 

No, ale czasy się zmieniają, więc uszyłam sobie bluzę. Wybrałam model okładkowy z Szycia Krok po Kroku 3/2019. Model prosty jak budowa cepa, a najpiękniejsze w nim było to, że nie musiałam wykroju odrysowywać z arkusza, ale wycięłam go po prostu. Co przy moim poziomie energii i tak trwało jakąś godzinę.




Zamówiłam sobie z netu czarną dresówkę z przydomkiem PREMIUM, no i przyszła w kolorze wyblakłej szmaty, aczkolwiek była również gruba i mięsista. Taka, powiedziałabym, bazarowa. Przy okazji okazało się, że przesyłkę mi okradziono z dedykowanego ściągacza, co zainteresowało jedynie InPost, zaś sprzedawcy w ogóle. Na szczęście miałam odpowiedni ściągacz w domu, choć ten ukradziony byłby fajniejszy, bo miał złoty pasek...
I uszyłam bluzę, o taką:




Przy okazji chciałabym pogadać o kolorach.

Otóż, jak wielu czytelników wie, jestem włókiennikiem i zajmuję się szmatami nie tylko hobbistycznie. Jednak moją specjalizacją nie jest tkactwo czy dziewiarstwo, ale wykańczalnictwo. Przez kilka ostatnich lat przerobiłam parę fajnych sposobów na barwienie i utrwalanie barwnika na powierzchni włókien, a także nauczyłam się, co można zrobić, by ten barwnik potrwał trochę dłużej na włóknie niż do pierwszego prania. Dlatego z pewną przykrością patrzę na materiał, który powinien być CZARNY, a jest czarny w tym spranym odcieniu czerni, który sugeruje, że:
  1. użyto taniego, popularnego barwnika, który nigdy nie złączy się trwale z włóknem bo nie tworzy z nim odpowiednio mocnych wiązań chemicznych;
  2. prawdopodobnie nie utrwalono barwnika odpowiednim środkiem powierzchniowo czynnym przed praniem.
I tak sobie myślę, że byłoby możliwe wyciągnięcie z tej dresówki o wiele głębszego koloru czerni. Ale wiem też, że jestem czepialska baba i najprawdopodobniej z ekonomicznego i praktycznego pinktu widzenia, ta dresówka pod względem koloru jest wystarczająco dobra. W końcu sama ją kupiłam i nie odesłałam (choć miałam ochotę). :)

A teraz kolejna ciekawostka. Czy widzicie, że kolor ściągacza różni się od koloru dzianiny?




No dobrze, na zdjęciu tego nie widać za bardzo. Dresówka jest bardziej zielona a ściągacz bardziej niebieski. :) 

W przemyśle ocenianie różnicy odcienia tego samego koloru, a także wypracowanie powtarzalności dokładnie tego samego wybarwienia na różnych materiałach ma ogromne znaczenie. Wyprodukowane kolejne partie danego koloru muszą być identyczne! Ale czasem trudno to osiągnąć po prostu z braku odpowiednich warunków i zaplecza laboratoryjnego, jednak nie jest to niemożliwe. Sama opracowywałam recepturę wybarwienia dla poliamidu na podstawie... kartonowego wzornika. I musiałam polegać tylko na własnym wyczuciu oraz własnym oku. :) Normalnie wstępną recepturę opracowuje program komputerowy, kolejne wybarwienia testowe też ocenia komputer i przy odrobinie szczęścia powtórzenie z koloru z wełny na poliestrze jest łatwe. Ale niezależnie od metody nie zawsze efekty są idealne. I teraz powstaje pytanie, na ile możemy odbiegać od pierwowzoru, żeby można było recepturę zaakceptować? Cóż, im lepszy klient, tym mniejsza tolerancja na odchyłki. ;) 

W mojej bluzie lekką odchyłkę odcienia między ściągaczem a dresówką akceptuję, zresztą nie jest widoczna w każdym oświetleniu. A gdybym była wielkim producentem bluz? Pewnie uszyłabym najpierw bluzy a potem dała gotowe do barwienia - tak jest bezpieczniej. :)

No dopszz, nagadałam się, a teraz fotki na deser. Hmm, legginsy też mają inny odcień czerni! Widać? He, he. :D








Na Facebooku też ostatnio gadałam sobie o kolorach, że lubię kolory, choć czerń jest podstawą, i do zilustrowania moich wywodów pokazałam zdjęcie bardzo, bardzo pstrokatych materiałów:




Spieszę donieść, że z tego lewego powstała już spódnica maxi i jest noszona. Zatem na deser fotka trochę mniej czarnej ale za to bardziej pstrokatej Aire:




Spódnica ma fason, jakie już wielokrotnie już pokazywałam (gładki karczek i doszyte marszczenie), więc o szyciu nie będę się rozpisywać. Na dziś koniec, trzymajcie się i nie chorujcie na żadne choroby wirusowe, pa!



środa, 8 kwietnia 2020

Trochę inny stan skupienia





Hmmm, może powinnam tej wiosny pokazywać same maseczki przeciwwirusowe w wersji DIY, ale jakoś jeszcze ani jednej nie uszyłam, choć przyznaję, w domu obiecałam, że to zrobię, stworzę jakieś wypasione w kosmos, jedwabne maseczki dla młodych i starych. Na tym się skończyło. Chwilowo na półce leżą maseczki z apteki kupione za zabójczą cenę i osobiście unikam ich jak ognia, bo źle je toleruję i jeśli taka maska ma mnie udusić, to co mi tam koronawirus. 

Wzięłam sobie ostatnio do ręki "Kocham szycie" wydawnictwa Burdy i postanowiłam coś uszyć. moim skromnym, ciut złośliwym zdaniem, to gazetka (no, dobra, czasopismo) zupełnie przeciętna, mimo naszpikowana uwagami polskich projektantów. Same modele - workowate, nietwarzowe, wystylizowane jak w Pani Domu z wczesnych lat 90. Tu należy patrzeć tylko i wyłącznie na rysunki techniczne, żeby się nie zniechęcić. Kupiłam parę numerów, ale ekscytacji nie było. Chyba nie tylko ja nie poczułam mięty, bo numer 2/2020 ma być ostatnim w historii. Ktoś będzie płakał?

Na pożegnanie postanowiłam uszyć z tego numeru sukienkę z falbaną, model 113 ze strony 7. Akurat ta stylizacja nie wygląda tragicznie na modelce, kiecka wygląda bezpretensjonalnie, a poza tym falbanki są super. Do marszczeń mam słabość nie od dziś, a takie zdobienie przodu to mój prywatny hit od kilku ładnych miesięcy. Wykrój jest bardzo prosty i serio nie mam pojęcia, dlaczego dostał aż cztery kółeczka na pięć w skali trudności. Nawet główki rękawów nie wymagają wdania! Rozcięcie z tyłu też można sobie odpuścić, bo otwór na głowę jest wystarczająco duży.




Do szycia wzięłam jakąś zalegającą dzianinę punto, którą kupiłam przed potopem i która okazała się skuchą, bo sprzedawca był małym kłamczuszkiem i nie opisał rzetelnie składu. Wiskozy i czegokolwiek pochodzenia naturalnego tu nie ma, jest za to rasowy poliester, na którym można połamać wszystkie szpilki. Idealny materiał na eksperymenty. Jakoś nie wierzyłam, że wykrój będzie idealny i sukienka miała być testem generalnym (ale z dużą szansą na noszenie). 

No i wyszedł mi twór na kształt habitu. Z falbanką. :D No ja nie wiem. Co to za wykrój, jeśli kroję rozmiar 34 i nadal mam wór pokutny? Model jest szeroki i mocno odstaje na plecach, jest idealny do noszenia plecaka pod spodem. Nie wiem, jakim cudem leży tak gładko na modelce. Choć paradoksalnie, po przymierzeniu nie ma totalnej tragedii. Jest taka mała tragedyjka. ;)






W wykroju nie zrobiłam zmian. Przy szyciu ominęłam rozcięcie z tyłu i zmieniłam wykończenie rękawów. Zamiast wciągać gumkę, zrobiłam po trzy zaszewki. Trochę mi brakuje jednak prawdziwych mankietów, bo obecne wykończenie jak i te zaplanowane przed wydawcę wyglądają biednie. Poza tym standardowo zrobiłam kieszenie (ubranie bez kieszeni się nie liczy). 

Ale falbanka jest super!!! 

Dla tej falbanki postaram się coś pokombinować i uszyć drugą sukienkę, poprawioną, lepszą, piękniejszą i w ogóle. I obym zdążyła z nią do lata. :D