Wszyscy już pewnie zrobili podsumowanie starego roku i listę postanowień na nowy rok, a u mnie pustki. Nie, żebym nie miała o czym pisać, mam. Nie, żebym nie miała o czym pisać, mam. Tylko często przychodzi mi na
myśl, że brakuje tu, w internecie, miejsca dla mnie. Nie szukam taniej
popularności. Nie mam zamiaru sprzedawać bloga za lajki i zmieniać się
pod dyktando trendów. Blogerzy stali się niewolnikami cyferek. Ilości
wyświetleń, komentarzy, polubień na Fejsiku. A gdzie się podziała
bezpretensjonalna radość tworzenia? Każdy chce uchodzić za eksperta,
produkując porady, tutoriale, marząc o współpracy z jakąś znaną firmą.
Bloger-człowiek zmienia się w blogera-tubę sponsorów.
Nie lubię też na blogach takiego lukrowanego dobrego humoru i optymizmu kojarzącego mi się z sesjami u coacha, który każe być zawsze kreatywnym, widzieć szklanki do połowy pełne i absolutnie każdy błąd pokazywać jako szansę nauki na przyszłość. Chciałoby się zapytać, czy przypadkiem bloger nie zażył przed pisaniem posta środków poprawiających nastrój. Ale może to ja mam problem z nieustającą dysforią, nie wiem. :)
Miniony rok był ciężki i bardzo intensywny. Chyba jestem z niego zadowolona. Uszyłam zaskakująco dużo rzeczy, zważywszy że wcale nie miałam na szycie dużo czasu, a nieraz nawet maszyny pod ręką zabrakło (na wyjazdach, zaplanowanych i nie). Nie wszystko jest udokumentowane na blogu. Tworzę ubrania i chodzę w nich, ale jakoś umykam zdjęciom. :)
Za to kupowanie tkanin i dzianin idzie mi fantastycznie! Ze Szwecji przywiozłam zbiory zahaczające o granice zdrowego rozsądku, ale i tak potem dołożyłam do nich pamiątkę z Mariboru i mnóstwo zdobyczy z polskich sklepów. Myślę, że większość osób po zobaczeniu rozmiarów mojej kolekcji zemdleje. :D Możliwe, że i jak w końcu poczułam lekki przesyt. Do czasu, gdy odkryłam łódzkie koronki.
Jak na obdarzoną uczuciem lokalnego patriotyzmu łodziankę, wykazałam się niezłą ignorancją nie znając wcześniej firmy Fako. Chociaż nie, kojarzyłam nazwę, ale bardziej z klasycznymi firankami, których obecność w moim życiu skończyła się wraz z pożegnaniem mojego domu rodzinnego. :) A zakład tymczasem istnieje od kilkudziesięciu lat i produkuje nie tylko firanki, ale także niesamowite koronki odzieżowe, które są tak fajne, że ponoć można je nawet zobaczyć na wielu naszych celebrytkach, a także podejrzeć w modowych pismidłach. I ja o tym do grudnia nie miałam zielonego pojęcia! Ale jak już nabrałam pojęcia, to natychmiast zaopatrzyłam się w kilka wzorów (a jest ich setki, życia by nie starczyło, żeby je wszystkie przeszyć). I te oto koronki są prawdziwymi bohaterkami pierwszego posta w 2018 roku. Czy nie są ładne? Choć puryści surowcowi będą kręcić nosem, bo to czysty poliester. Zawsze można dodać naturalną podszewkę, a przynajmniej kolor nie będzie zbyt szybko płowieć. :)
Postanowień noworocznych nie robię, aczkolwiek z tych koronek chcę coś uszyć, nie mogą zalegać w nieskończoność w pudłach. Muszę tylko znaleźć odpowiedni fason i coś pod spód - może w tym samym odcieniu, a może kontrastowym? Zobaczymy. :)
A inne postanowienie, z którym noszę się od dawna, więc trudno je podciągnąć pod styczniowe rezolucje, to zmiana nazwy bloga. "Tfurczy" pisany z błędem przestał już dawno mnie bawić, zresztą czasem wbrew intencjom był brany na poważnie i to było zupełnie bez sensu. Bo co za twórczość tu prezentuję, żeby o TWÓrczości gadać? To jest taka "tfu" tfurczość, eee twórczość. Ale dowcip się przejadł i pojawi się nowa nazwa. Nie wiem jaka. Nie mogę się zdecydować. :) Ale jak się pojawi, to się nie zdziwcie, to będę nadal ja. :)