poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Sukienka, która nie pojechała na wakacje





Robienie własnych konstrukcji jest super. Ukończenie kursu jest jeszcze lepsze - pewnych rzeczy nie da się nauczyć z książek czy internetu. A posiadanie nietypowej figury to gwarancja, że doświadczenie będzie spływać na świeżo upieczoną konstruktorkę szerokim strumieniem. ;))

Dokładnie rok temu w wakacje popracowałam nad konstrukcją górnej części odzieży dla siebie. Wprawdzie miałam już jedną gotową, którą zrobiłam swego czasu w trakcie zajęć kursowych, ale potrzebowałam czegoś z mniejszym dodatkiem luzowym i dodatkowo po raz kolejny musiałam (niestety) zweryfikować swoje wymiary. Nie, nie przeszkadza mi, że nie noszę już od dawna rozmiaru 36, ale rysowanie wykroju dla kształtów odbiegających od średniej to nie jest bułka z masłem. Powiedzmy sobie wprost: rysowanie wykroju na duży biust jest kompletnie do bani. Wiedza kursowa to nie wszystko, książki to nie wszystko. Duży biust może dobić nawet doświadczonych projektantów, wystarczy spojrzeć na suknię ślubną Małgorzaty Rozenek. W sukni tej (autorstwa Evy Minge) złe dopasowanie nad talią stworzyło luźny namiot pod biustem a sam biust był spłaszczony. Ktoś by mógł powiedzieć, że trudno, widocznie tak musi być, ale internet roi się od przykładów dowodzących, że jednak można dopasować ubiór do ponadstandardowch piersi. Toteż i ja postanowiłam nie przyjmować do wiadomości, że istnieją jakiekolwiek ograniczenia i włożyłam wysiłek w zrobienie czegoś dla siebie - zresztą jakie miałam wyjście? Sklepy nie mogą mi wiele w tym względzie zaoferować... ;)

Oto Sukienka z Koronką na Przodzie:




Konstrukcja

Kiedy już robię dla siebie konstrukcję, zazwyczaj pierwszy uszyty z niej ciuch jest jak najprostszy. Dlatego góra tej sukienki dopasowana jest standardowymi zaszewkami, te piersiowe wyprowadziłam z bocznych szwów, taliowe są czysto książkowe - nic rewolucyjnego. Jeszcze zanim wycięłam części z docelowej tkaniny, zrobiłam przymiarkę z wersją eksperymentalną z surówki bawełnianej i wtedy zlikwidowałam drobniejsze niedoskonałości wykroju, jak odstający dekolt i nadmiar luzu pod pachami. Talię obniżyłam o 2 cm, a jako wykrój spódnicy wykorzystałam Kalinę, dodałam jej tylko dwie zakładki z przodu i ustaliłam, że będą przedłużeniem zaszewek taliowych, żeby linie się zgadzały. Na koniec wykonałam wykroje odszyć dekoltu i pach.

Szycie

Wiecie co? Lubię szyć ze swoich wykrojów. Mimo iż jestem z natury roztrzepana, to tutaj centymetry zawsze się zgadzają, punkty styku schodzą się tam, gdzie trzeba. Czysty relaks. Nie, żebym była tak doskonała i nieomylna. ;) Do szycia wybrałam drukowaną popelinę bawełnianą z dodatkiem lycry, długo już siedziała w zapasach i musiała w końcu zwolnić miejsce. Szyć zaczęłam niedługo po skończeniu konstrukcji, na przełomie sierpnia i września. Niedługo mieliśmy z małżonkiem ruszyć na wakacje, w planach był rejs do Karlskrony - pomyślałam, że sukienka przyda się na lans na statku. ;) I co? I nie wyszło. Najpierw okazało się, że zaszewki piersiowe w ogóle nie chcą się ładnie uszyć, są po prostu za głębokie! Nawet po poprawkach nie wyglądały idealnie... a potem z przerażeniem odkryłam, że wśród miliona posiadanych suwaków krytych nie mam ani jednego białego o długości 60 cm. I nie było szans, żeby go przed wyjazdem dokupić, bo wiadomo, że jak zwykle robiłam wszystko na ostatnią chwilę...

To teraz już wiecie, skąd się wziął tytuł posta. Sukienka nie pojechała na wakacje, bo jeszcze nie była skończoną sukienką.





W tym roku po powrocie ze Szwecji postanowiłam odkopać i i dokończyć kilka nieskończonych projektów, a przede wszystkim tę właśnie sukienkę. Zastanawiałam się, co mogę zrobić, żeby poprawić wygląd niezbyt ładnych zaszewek piersiowych. Wymyśliłam aplikację! Ręcznie wykonany koronkowy motyw wyszukałam w szwedzkim second handzie i kupiłam go specjalnie z myślą o naszyciu na przód. Koniec końców nie przykrył zaszewek, ale może ciut odwrócił od nich uwagę. 





Nareszcie, po roku oczekiwań, sukienka była skończona. Przymierzyłam ją przed lustrem... i poszłam pruć aplikację i odpruwać dół od góry, bo trzeba było pogłębić i przemodelować raz jeszcze zaszewki taliowe. Zobaczyłam bowiem w lustrze namiot pod biustem jak u pani Rozenek ;) Uff, po tych poprawkach nieodwołalnie uznałam prace za ukończone.




Wypadałoby pokazać ją na figurze, prawda? Chwilowo leży zwinięta w kłębek gdzieś koło kanapy. Małżonek przyniósł ją spod drzwi wejściowych, gdzie trafiła po ataku furii (zakończonej łzami i depresją) autorki posta, kiedy po dwudniowych wysiłkach nie udało się zrobić jej ładnych zdjęć. Wiecie, jeszcze nigdy nie byłam tak blisko skasowania bloga, jak po tej nieudanej sesji foto. Było mi przykro, że nie umiem zrobić ładnego zdjęcia, a potem żal się rozkręcił i potępienie przeniosłam na wszystko - umiejętności fotografowania, szycia, konstruowania, blogowania, dziwne że nie poszłam podrzeć dyplomu inżyniera włókiennika (to przecież byłoby logiczne, taaak). A sukienkę uznałam za paskudną.

Ona jest naprawdę pechowa!



9 komentarzy :

  1. Szacuneczek za tę konstrukcję! Z furią Cię rozumiem. Oj, jak ja Cię rozumiem :) Ale to przechodzi. Więc proszę tu bloga nie usuwać. A na sukienkę na człowieku będę grzecznie czekać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za dobre słowo. Blog chwilowo bezpieczny, kieckę się odprasuje i spróbujemy jeszcze raz.

      Usuń
  2. Piękna sukienka, pachnie naturą... Bardzo mi się podoba!

    OdpowiedzUsuń
  3. Sukienka jest wspaniała, dodatek w postaci tej koroneczki jest bardzo uroczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż się boję, czy nie za bardzo jej posłodziłam taką ozdobą ;)

      Usuń
  4. O mamo, też się tak mega denerwuję szyciem i zdjęciami!

    OdpowiedzUsuń