Jeśli już wybieram jakiś wykrój, z Burdy czy tam innego źródła, pracowicie rozdzielam (lub sklejam) arkusze, kicam po podłodze, żeby odrysować części i dorysować do nich zapasy na szwy... to staram się wykorzystać go więcej niż raz. Tym bardziej, jeśli jest prosty i daje możliwości modyfikacji. Tym sposobem
zielona sukienka z Papavero zyskała dwie siostry (jedną czarną, drugą szarą, każda inna - kiedyś je pokażę, gdy pogoda będzie bardziej adekwatna). Pstrokata sukienka z poprzedniego posta również poprosiła o rodzeństwo, więc mamusia stworzyła alternatywę. Tak romantyczną, że aż strach. :)

Materiał leżakował u mnie chyba z pięć lat (ale nie jest rekordzistą, o nie!). Wynalazłam go podczas pobytu w Szwecji, w jednym z ulubionych szmateksów. Jakoś nie zniechęcił mnie syntetyk w składzie, nadruk prezentował się uroczo, a dodatkowo była promocja na tekstylia -50%. Czekał na odpowiedni wykrój, odpowiedni moment. W zeszłym roku już prawie wpadł pod nożyczki, nawet zdekatyzowałam go, ale wtedy zrobiło się już zimno i znów szycie przesunęło się w czasie. W końcu przyszła kryska na Matyska. :) Okazało się, że choć to krepa szyfonowa, to jednak w obróbce nie sprawia zbyt wielu kłopotów i szycie szło szybko. Na konieczną tym razem podszewkę wynalazłam w zapasach coś w rodzaju bawełniano-poliestrowej kieszeniówki w kolorze ecru - uznałam że jakaś część z naturalnego włókna przyda się dla komfortu.

Tym razem, zamiast poprzecznego paska z tyłu, doszyłam troczki z cienkiej koronki. Tak naprawdę kolor koronki nie do końca pasuje do szyfonu, koronka jest w kolorze ecru a szyfon ma odcień czegoś ecru-zielonkawego. Uznałam jednak, że dobranie odcienia kosztowałoby mnie pewnie życie poszukiwań, więc lepiej nie wnikać w niuanse kolorystyczne i wykorzystać to, co się ma.
 |
Oczywiście kieszenie też są. :) |
Kiedy sukienka była gotowa i ją przymierzyłam, okazało się, że... jest nie do końca fajnie... szwy jakoś źle się układały... podszewka czepiała... i wszystko było jakieś kuse... Tylko że nic nie mogłam już nic z tym zrobić, musiałam ją włożyć, bo za dwie godziny szłam na ślub.
A na ślubie było pięknie! Panna młoda miała na sobie wspaniałą sukienkę Mility Nikonorov - projektantki z pierwszej edycji Project Runway. :) Pan młody zadawał szyku w świetnie skrojonym garniturze w kolorze głębokiego lazuru. Miło było na nich popatrzeć.
A po powrocie do domu spojrzałam w lustro i stwierdziłam, że ta moja kiecka może nie jest aż taka zła i niewygodna. W sumie - nie przeszkadzała mi podczas uroczystości. A i pomarszczone szwy magicznie zniknęły!
Jednakże - jeśli ktoś chce szyć tę sukienkę z tkaniny - niech rozważy taką z dodatkiem lycry lub elastanu. Dla przypomnienia, mówimy wciąż o modelu 115 z Burdy 4/2016.