Wiecie... nie mam czasu. W wolnych chwilach mogę tylko przeglądać sobie internet, wpadam na grupy szyciowe, czytam. Tak trafiłam na link do nieznanego mi sklepu internetowego z dzianinami. Takich wyspecjalizowanych sklepów powstało ostatnio wiele, handlowanie dresówką, minky i bawełną patchworkową zdaje się być złotym interesem. Ja nie korzystam, bo mam ambiwalentne uczucia do takiego asortymentu. Ale tym razem coś mnie zainteresowało, jakiś oryginalny wzór, realistyczny nadruk, bardzo rzadko spotykany. Kliknęłam link, weszłam, rozejrzałam się... ech, dresówka, dresówka... czy ja bym umiała sobie coś z tego wybrać?
Nooo, dajcie mi kram ze szmatami, a Z PEWNOŚCIĄ coś wybiorę. :)
Przepiękny, optymistyczny, ultrakolorowy nadruk i wcale nie ten, który mnie zwabił. Zupełnie inny. Tak bardzo dopasował się do moich podświadomych potrzeb, że cudem rozciągnęłam dobę i prędko uszyłam sukienkę. I szczerze mówiąc, nie wiem, jak to mi się udało!
Wykrój to model 115 z Burdy 4/2016. Miałam na niego ochotę od pierwszego spojrzenia i nawet planowałam go uszyć z dzianiny, ale innej, miękkiej i żakardowej. Moja pstrokata dresówka jest chyba trochę za sztywna dla takiego fasonu. Wykrój bardzo prosty, wymagał dorobienia miejsca na biust i zwężenia dołu o jakieś 3 cm (żeby podkreślić tyłek, a co!). Dekolt z tyłu intrygujący:
Taka feeria kolorów z wierzchu, a od spodu biała bieda z nędzą ;) Taka różnica między drukiem a splotem złożonym z wielokolorowych nitek - tylko jedna strona materiału cieszy oko.
Absolutny must have, czyli kieszenie w szwach. Postanowiłam skorzystać z tutoriala Ultramaszyny, żeby je zrobić. Polecam - działa :)
Całość uszyłam na maszynie. Owerlok tymczasem siedział sobie na podłodze za krzesłem i wpadał w depresję - wciąż nam razem nie po drodze. Aktualnie ma nawleczone czarne nici, więc chyba będzie musiał poczekać aż znów będę szyć coś ciemnego...