sobota, 16 kwietnia 2016

Szwedy na mieście



Wyprowadziłam nowe spodnie na spacer i pozwoliłam im zrobić parę fotek. Dawno już nie szorowałam chodników nogawkami, całkiem wesoło było, szczególnie, gdy z nieba zaczęła kapać mżawka i zrobiło się mokro. :) Pełnia radości pojawiła się, gdy odkryłam, że moje śliczne, niedekatyzowane przed szyciem dżinsy farbują... i że wilgotne krawędzie nogawek zabarwiły mi stopy na niebiesko.


 Aire i tęczowa zebra


 I znów Aire i tęczowa zebra. :D
 



Nie jestem pewna, czy powinnam pokazywać te dżinsy już teraz, bo jak wspomniałam w poprzednim poście, zostawiłam w nich odrobinę luzu na poczet ich skurczenia po pierwszym praniu i widać parę niepotrzebnych zmarszczek tu i ówdzie. Mam nadzieję, że wszystkie wkrótce znikną, bo szczerze nie wyobrażam sobie poprawiania podkroju, gdzie wszystkie szwy zostały wykonane tak, żeby portki nie popruły się nawet po Armagedonie. Te dżinsy mnie przeżyją, to pewne.

P.S. W Łodzi trwa właśnie Łódź Street Food Festival. Byłam, najwięcej jest niestety burgerów, ale można zjeść też coś indyjskiego, hiszpańskiego i ukraińskiego. Wszędzie dzikie tłumy! Wpadłam po smakołyki do stoiska restauracji Krym i uciekłam czym prędzej w inne miejsce miasta. Ale imprezę polecam.



środa, 13 kwietnia 2016

Zwycięstwo ducha nad materią





Tytuł dzisiejszego posta może sugerować, że uszyłam coś, co wykończyło mnie psychicznie, bo:
  • materiał był zły,
  • nici się rwały,
  • igły łamały,
  • wykrój wymagał miliona poprawek,
  • a na koniec w maszynie spalił się silnik.
Nic podobnego. Poza małą dyskusją z maszyną na temat odpowiednich igieł do nici nr 70, podczas szycia dżinsów nic ciekawego się nie wydarzyło. Gotowy wykrój Burdy - "five pocket jeans"nr 7738 - nie wymagał żadnego zachodu poza zwężeniem w pasie jakichś 5cm (!!!). Żadna igła nie umarła w tej przeprawie, choć była chwila grozy, gdy próbowałam szyć po metalowym suwaku. ;) Horajzon po stęknięciu na suwaku, otrząsnął się, spojrzał krzywo i pojechał dalej. Prawdziwy problem polegał na tym, że po prostu wszystko inne postanowiło przeszkodzić. Sprawy domowe. Sprawy uczelniane. I jako wisienka na torcie - przeziębienie, które w zeszłym tygodniu postanowiło poutrudniać mi życie, niestety nie tylko szyciowe.

No dobrze, ale mamy jednak gotowe spodnie. Dzięki ogromnemu wsparciu środowisk twórczo-naukowych w realu i w internecie, w zeszły weekend powstał ostatni element układanki - pasek. Guzik wzięłam ze starych, sklepowych dżinsów. Oto po milionie lat trendu na legginsy, Aire znów ma szwedy:



Wbrew pozorom spodnie nie są cieniowane, barwa jest jednolita a różnica między górą a dołem to efekt padającego cienia.


Wykończenie na górze jest takie same, jak w klasycznych dżinsach, pięć kieszonek, podwójne stębnowania... wprawdzie już wspominałam, że pierwotnie przeszycia miały być wykonane grubszą nicią i raczej mieć klasyczny rudawy kolor, ale nić 70 w sumie nie wygląda źle.




Hmmm... skąd to załamanie na lewej nogawce?...

W tej chwili spodnie są dopasowane, ale nie obcisłe. Nie dekatyzowałam tkaniny przed szyciem, więc prawdopodobnie po praniu lekko się skurczą. Zobaczymy, mamy tu dodatek lycry i różnie może być. Czasem odnoszę wrażenie, że mieszanki bawełny z lycrą dekatyzacji nie wymagają.




Proszę nie bić, że nie ma zdjęcia na modelce, już mi spuszczono baty, że nie pokazałam ich na sobie, więc nie trzeba więcej. ;) Chcę je założyć w weekend, jeśli będą jakieś fotki, to na pewno się nimi podzielę!