poniedziałek, 14 marca 2016

Weekend w obrazkach oraz krótka notka o igłach do szycia



Ile nitek, fuj.


Ile czasu można wykańczać zwykłe dżinsy?  Odpowiedź brzmi: dopóki ten konkretny, szyty fason nie wyjdzie z mody. Tą sarkastyczną myślą obdarzam się w niedzielny wieczór od kilku tygodni, kiedy po raz kolejny nie udało się wyciąć głupiego paska, wszyć go, a następnie podwinąć nogawek.
Tkanina dżinsowa przyjechała do mnie od ulubionego sprzedawcy z Brzezin. Zachwalał ją, jako równą jakościowo dżinsom najlepszych marek i w zasadzie nie mam się czego uczepić, materiał na żywo wygląda bardzo dobrze. Krojenie bajka. Szycie - nooo, gdybym się nie uparła, że chcę wszystko szyć nićmi o grubości 70 (też z Brzezin), to poszłoby znacznie szybciej. Musiałam się dłuższą chwilę dogadywać z maszyną, jakich igieł chce. Wcale nie dedykowanych do dżinsu, ha, ha. Powiedziała mi wprost: ścieg prosty bardzo proszę, uszyję na igłach do dżinsu, ale jak chcesz ten mój śliczniutki ścieg owerlokowy to daj mi coś specjalnego. ^^ 
Dałam, co miałam nie dać. Dla gwiazdy wszystko. :) I z tego wszystkiego zapomniałam, że chciałam stębnować innym kolorem i nićmi 30 (z którymi Horajzon się lubi) i pojechałam wszystkie szwy ozdobne nićmi bazowymi. I dobrze, nie wiem, czemu miałabym usilnie imitować spodnie sieciówkowe. Zszyłam wszystko, przyszyłam kieszenie, nie odpuściłam nawet tej małej kieszonki z przodu. Ostatni był rozporek i na tym prace się skończyły. Rozporek zanudził mnie na śmierć! Mój pierwszy raz z szyciem rozporka odbył się, kiedy miałam jakieś 13 lat i wtedy nikt mi nie powiedział, że to trudny element, więc udało się od razu. Tym bardziej teraz nie miałam z tym kłopotu. Jest to po prostu żmudna czynność i tyle. Przed kolejną, wszywaniem paska, uciekłam więc mentalnie i noszę się od tej pory z wyrzutami sumienia (zamiast z nowymi portkami na tyłku, cóż...).

A skoro już sobie dokuczamy, to kolejne pytanie. Po co dobiera się kolorystycznie nić do szytej odzieży? Odpowiedź: po to, żeby przy pruciu, szczególnie ciemnych rzeczy, oczy wypłynęły od wpatrywania się w szew.


Match perfection ^^


Leżała u mnie drapana dzianina wełniana (nie! to nie dresówka). Zapadł nad nią wyrok, że stanie się kardiganem z eksperymentalnego wykroju. Nici znów miały przyjechać z Brzezin i przyjechały, ale zupełnie inne odcienie niż chciałam. No to pojechałam do Polimexu. Na miejscu okazało się, że zapomniałam wziąć szmatki do porównania barwy. Cóż, musiałam polegać na pamięci. I udało się! Głupi ma szczęście. :) Oczywiście kardigan powstanie, dopiero gdy skończę dżinsy. Ha, ha.

Igły. Skoro już byłam w Polimexie, skusiłam się na nieznaną mi markę. Altek Beissel, znany dawniej jako Altek Lammertz, to marka niemiecka i oczywiście chwaląca się niemiecką jakością. Jednocześnie przyznaje się, że produkcja igieł odbywa się w Indiach. W ten sposób podobno chce udostępnić "niemiecką precyzję" szerszemu odbiorcy, bo wiadomo, produkcja jest tam tańsza. Moim skromnym zdaniem to typowa mowa marketingowa i nie przemawia do mnie to, że w FAQ przytacza się "inne niemieckie marki", które również przeniosły produkcję do Indii, tym bardziej, że dodaje się "ale udają, że mają nadal niemieckie produkty". Jeśli już udajecie, to wszyscy. Nie ma co dorabiać filozofii w przenoszeniu produkcji do Azji, naprawdę. 




Tak czy owak, kupiłam na próbę dwa rodzaje igieł Beissel. Do skóry i typu microtex, czyli o zaostrzonym czubku. Na oko wyglądają normalnie, mają jedynie dziwne oznaczenia barwne na kolbach, które chyba oznaczają różne grubości. Dla porównania Schmetz kolorami oznacza typy igieł. Beisselowskie oznaczenia wyglądają dość niechlujnie (są jakby niedomalowane), ale tym się nie szyje, więc już nie narzekam.




Beissel dołącza do czterech marek, które używam na co dzień we wszystkich moich maszynach.
  • Schmetz - najbardziej popularne i godne polecenia. Przez długi czas używałam tylko ich, po zakupie nowej maszyny zauważyłam, że woli chyba inne igły, ale tym nie mam naprawdę nic do zarzucenia, a do tego w Polsce łatwo kupić przeróżne ich odmiany. Schmetz również produkuje w Indiach.
  • Organ - szyję przede wszystkim na maszynach Janome i mam wrażenie, że te igły najlepiej się z nimi dogadują. Zdaje się, że igły dodawane do nowych janomek były produkowane właśnie przez Organ, obecnie nie jestem pewna, bo Janome wprowadziła własną markę igieł (może tylko obrandowała te same, co kiedyś). 
  • Falk - pod tą marką można kupić w Szwecji przeróżne rzeczy do szycia i robótek ręcznych. Miałam bardzo fajne nici Falk, kupowane w hipermarkecie, gładkie i mocne. Igły też się dobrze sprawują, aczkolwiek podejrzewam, że to również obrandowana produkcja azjatycka. Pewnie nie są dostępne poza Skandynawią, ale tam są dobrą alternatywą dla droższych marek.
  • Groz-Beckert - odkryłam je kilka lat temu w sklepie internetowym i bardzo polubiłam. Dorównują jakością igłom Schmetz i Organ a bywają tańsze. Podobno również produkuje się je w Azji. 
Tak swoją drogą, igła igle nierówna. Trzeba pamiętać, że choć wszystkie są produkowane ze stali, to stal może mieć różne stopnie twardości, czyli mieć różną podatność na uszkodzenia - wygięcie czy złamanie. Z moimi igłami przez ostatnie osiem lat miałam tylko dwa "wypadki" - jedna złamana igła i jedna wygięta. Ach, i chyba jedna stępiła się o płytkę ściegową... nie, to była ta sama, co się wygięła... w każdym razie te igły to mocne zawodniczki, nie tępią się zbyt łatwo i pomagają realizować różne szalone pomysły. Trzeba pamiętać, że czasem najlepsza igła to ta dedykowana do czegoś zupełnie innego. Jak wspomniałam na wstępie, Horajzon nie chciał obrzucać dżinsu igłami do dżinsu, niezależnie od ich grubości. Chciał igły z dużym oczkiem - typu topstitch. Bywa, że dzianinę szyję igłami do stretchu. A hafty to już zupełnie inna historia, tam łamię wszelkie przepisy, haftuję nićmi nie do haftu i igłami uniwersalnymi. Zasadę mam jedną - słucham maszyny, jestem wyczulona na dźwięk jej pracy, jeśli czuję, że szycie idzie ciężej - zmieniam ustawienia. Tym sposobem wszystkie moje janomki i paffiki czują się dobrze niezależnie od moich pomysłów. :)



poniedziałek, 7 marca 2016

Krótka wizyta na targach Fast Fashion





Każdy w Łodzi zna Ptaka. Kiedyś jeździło się tam po ciuchy, ale nie bardzo można było się do tego przyznać, bo Ptak kojarzył się z bazarową tandetą. Poniekąd słusznie. Olbrzymie hangary z pordzewiałej blachy z wejściami zasłoniętymi ciężkimi kotarami nie robiły najlepszego wrażenia. W środku tłok i mnóstwo boksów z ciuchami o niewyrafinowanej estetyce. Każdy to wiedział bez przyjeżdżania. Ale jeśli ktoś już się pofatygował, to po chwili mógł się przekonać, że wśród wizualnej bylejakości może tam kupić ubrania polskich producentów, porządnie odszyte i wcale nie takie brzydkie, a czasem i ładniejsze od tych z reprezentacyjnych butików z głównej ulicy. A do tego tańsze. Nigdy nie zawiodłam się na tym, co kupiłam w Ptaku. 
Z czasem centrum ewoluowało. Dziś już nie ma baraków, są piękne hale targowe obłożone cegłą klinkierową, z posadzkami w czarno-białą szachownicę. Jest olbrzymi outlet z markami typu Adidas, Big Star, Inglot, Högl, Baldinini. No i jest Ptak Moda, gdzie od jakiegoś czasu odbywają się modowe imprezy. 

W ubiegłą sobotę postanowiłam skoczyć do Ptaka i zobaczyć od środka targi Fast Fashion, które miały się odbyć już po raz czwarty. Poprzednio pokazywali się tam m.in. Paprocki&Brzozowski, Teresa Rosati a gośćmi byli przedstawiciele takich domów mody, jak Gucci czy Kenzo, a także celebryci jak Paris Hilton. :) Tym razem miała być Anna Fendi (po raz trzeci!) oraz Maciej Zień (niestety bez własnej kolekcji). Oczywiście nikogo z nich nie spotkałam, ale bądźmy szczerzy - i tak bym ich pewnie nie poznała. ;P

Obejrzałam sobie za to konkurs młodych projektantów. Pokazali się głównie studenci łódzkich szkół wyższych i dodatkowo z warszawskiej Viamody. Niestety w większości widać, w której szkole kształcą "artystów", a w której przywiązują jednak wagę do tego, by ubranie było przyzwoicie skonstruowane. Nie wszystkie kreacje dobrze leżały, nawet na modelkach. Miejscami widać było, że niektóre wykończenia zostały potraktowane na skróty, myślę, że najprawdopodobniej mało kto wie, jak się wykańcza ubrania w stylu haute couture (to nie wiedza tajemna, jest wiele podręczników na ten temat). Ale ogólnie całkiem mi się podobało, a nagrodzeni zostali sami moi faworyci, co oznacza, że pewnie mam oko do młodych talentów (ha, ha). Wygrała dziewczyna z mojego rodzimego wydziału z politechniki - Patrycja Bryszewska. Zasłużenie. Nie znam jej, więc moja opinia nie jest spowodowana lojalnością wobec kumpeli.


Kolekcja autorstwa jedynego mężczyzny w konkursie - Kamila Hali, jednego z laureatów. Tylko on pokazał takie typowo kobiece suknie o miękkich liniach, panie projektantki preferują surowsze sylwetki (a czasem dosyć udziwnione).


Nie obeszło się bez dzianiny dystansowej, czyli tzw. pianki. Ale ta ruda kurtka była całkiem ciekawa. Aczkolwiek niezbyt przyjazna dla figury.

Po rozdaniu nagród stwierdziłam, że jestem głodna i idę coś zjeść, więc opuściłam resztę pokazów i nie zobaczyłam Anny Fendi, która miała za chwilę przybyć, i to by było na tyle w kwestii mojego parcia na celebrytów.  Ale za to widziałam na wybiegu Osi Ugonoh z Top Model!




Linki:
  • oficjalna strona targów Fast Fashion (są zdjęcia z poprzednich edycji, jest na czym oko zawiesić);
  • galeria z kompletem sylwetek z konkursu dla młodych projektantów (Dziennik Łódzki)