poniedziałek, 22 lutego 2016

Lepsze wrogiem dobrego





Mawiają, że jeśli coś jest wystarczająco dobre, to już lepiej tego nie ruszać, bo można popsuć. Oj tam, oj tam. Po raz kolejny wzięłam na warsztat wykrój z Burdy nr 6926. I znów go poprawiłam.




Efekty pierwszego podejścia pokazałam w maju zeszłego roku. Marudziłam wtedy, że musiałam poprawiać nogawki na żywym człowieku, bo wyszły za szerokie w kolanach a ja się tego wcześniej nie spodziewałam i nie zmodyfikowałam zawczasu papierowego wykroju. Mimo tego, tamte jegginsy po upływie niemalże roku muszę uznać za jedne z ulubionych portek, więc odrobiłam pracę domową i popracowałam z szablonem. Nie byłabym takim kozakiem, gdyby nie lekcje konstrukcji - kiedy człowiek wie, co z czym i dlaczego, to eksperymenty nie wydają się takie straszne. ;)
Co zrobiłam:
  • porządnie zaznaczyłam wysokość kolan i najszerszego miejsca łydek. Oznakowałam również wysokość bioder. Zmierzyłam własne obwody.
  • Ustaliłam, jaki luz mnie interesuje w każdym z zaznaczonych rejonów. Oczywiście w tym przypadku mamy do czynienia z luzem ujemnym, czyli wykrój jest mniejszy niż wymiary rzeczywiste. Wszystko po to, żeby rozciągliwa tkanina ładnie się układała na sylwetce. Im większy luz ujemny zastosujemy, tym ubranie będzie mocniej opinało ciało. Jak mocno? To już zależy od wytrzymałości tkaniny i od naszych preferencji. 
  • Od swoich obwodów odjęłam wartość założonego luzu i zaznaczyłam odpowiednie odcinki w biodrach, kolanach i łydkach. 
  • Wyrysowałam nową linię nogawek.
  • Tak jak poprzednim razem wydłużyłam szew siedzeniowy.
I po tym wszystkim wzięłam materiał, skroiłam portki i je niezwłocznie uszyłam. I jestem tak pewna swego, że nawet ich jeszcze nie przymierzyłam, a już się chwalę. :))




Jeśli ktoś śledzi bloga, to poznaje tkaninę, swego czasu uszyłam z niej spódnicę i niezwłocznie dokupiłam jej więcej, bo jakościowo i cenowo okazała się bardzo atrakcyjna. Kupiłam też inną wersję kolorystyczną i też uszyłam z niej spodnie (tym razem z wykroju Ottobre), ale jakoś nie okazały się godne pokazania publiczności. Nie wiem czemu - też je często noszę. Takie wąskie portki są idealne przy moim trybie życia, kiedy nie ma czasu na poranne dylematy ubraniowe a najważniejsza jest wygoda. Nawiasem mówiąc,  w szafie mam już niezłą przewagę spodni szytych na miarę nad spodniami kupionymi w sklepie. I na tej parze na pewno się nie skończy.




Myślę, że kiedy je poużywam, do głowy wpadną mi kolejne poprawki. Szczególnie, jeśli przyjdzie mi do głowy zupełnie inny materiał. Niestety, każda nowa tkanina/dzianina to w pewnym stopniu niewiadoma. Może się okazać, że wcześniej obliczone luzy okażą się nieadekwatne. Albo materiał okaże się zbyt sztywny lub zbyt miękki dla danego fasonu. Im więcej doświadczenia, tym łatwiej przewidzieć jego zachowanie. Swoją drogą - w przemyśle istnieją systemy oceniające przydatność tekstyliów do zastosowań odzieżowych. Bada się m.in. masę powierzchniową (gramaturę), fakturę, zginanie i elastyczność. Australijczycy wymyślili serię badań zwaną FAST, dzięki której można np. określić, czy tkanina będzie się łatwo wdawać (jak choćby przy wszywaniu rękawów). Fajne? Pewnie, przy seryjnej produkcji wszystko musi być maksymalnie ułatwione, nikt nie będzie się bawił z nieposłuszną materią. Ale dla nas chyba jednak wciąż najlepszym narzędziem jest własne oko. :)



środa, 17 lutego 2016

Aire, dzianiny i Papavero





Nie lubię dzianin. Szyć nie lubię, bo chodzić w nich to i owszem, choć wcale nie są bezpieczne dla figury. Dzianina to prawdomówna przyjaciółka, która za pomocą lustra szczerze wyliczy Ci wszystkie fałdki i przypomni o zjedzonych nadprogramowych pączkach. Dlatego lepiej z nią uważać. 
Wpadłam ostatnio na stronę Papavero i pomyślałam sobie, że warto byłoby w końcu wypróbować ich wykroje. Znam portal od dawna, początkowe modele (sprzed kilku ładnych lat) niezbyt przypadły mi do gustu, charakteryzowały się licznymi cięciami modelująco-zdobiącymi, które nie zawsze wydawały się harmonijnie skomponowane. Nie znajdowałam nic dla siebie. Potem pojawiła się ładna i prosta sukienka, której szablon nawet wydrukowałam... i odłożyłam na bok, bo nie chciało mi się męczyć z milionem ewentualnych poprawek. A potem poszłam na kurs konstrukcji i jakoś nie wypadało korzystać z gotowców. ;) Powrót do Papavero był całkowicie spontaniczny, a przekonała mnie do niego ta czerwona bluza. Postanowiłam dać jej szansę, bo potrzeba mitycznego "idealnego tiszertu" również mnie dopadła, a tu zobaczyłam cudnie wyprofilowany dekolt. Taki, jaki w sklepie zobaczyłam ostatni raz jakieś dziesięć lat temu!
Wykrój okazała się bardzo, bardzo fajny. Na tyle fajny, że jakoś przeżyłam szycie dzianiny. Zanurkowałam do zapasów i wyciągnęłam niesamowicie miękki single jersey z wiskozy z lajkrą. Single jersey - czyli po naszemu dzianina prawolewa. :) Jest zazwyczaj cienka i miękka, wiskoza dodatkowo sprawia, że jest bardziej lejąca niż inne. Po prostu koszmar krawcowej. Za to układalność takiej dzianiny zasługuje na piątkę z plusem! Dlatego bez większych dylematów wykroiłam rozmiar o dwa większy niż normalnie. I wcale tego nie widać...

Moje uwagi:
  • idealny dekolt, aczkolwiek jest baaardzo głęboki, kolejną bluzkę uszyję z mniejszym;
  • idealna szerokość ramion, to taka miła odmiana po wykrojach z Burdy ;)
  • idealnie dopasowany wykrój rękawów do podkroju pach;
  • wolałabym większe zapasy na szwy niż 1cm (przyzwyczaiłam się do 1,5cm), ale w sumie po sprawdzeniu tej bluzki, to wystarczy nawet ten 1cm, bo nic nie trzeba poszerzać czy też zmniejszać;
  • luzy! informacja, jaki luz jest dodany do każdego projektu to strzał w dziesiątkę Papavero; dzięki temu mogłam sobie komfortowo wybrać odpowiadający mi rozmiar i przewidzieć, jak gotowa bluzka będzie leżeć;
  • pdf do sklejenia starannie przygotowany, łączenie kartek nie stwarza problemów;
  • miło by było, gdyby na wykroju był malutki rysuneczek poglądowy danej rzeczy, bo nazwa ściąganego dokumentu daje pojęcie jedynie o rozmiarze.
A bluzka wyszła taka, jak na zdjęciu z początku posta. :)

To pierwsza rzecz, jaką uszyłam od miliona lat. W październiku wróciłam z Zagrzebia prosto w objęcia ukochanej uczelni, która nie wypuszczała mnie z nich aż do końca ubiegłego tygodnia. Czuję się teraz trochę jak więzień na przepustce, przeglądam domowe zasoby, odkrywam dawno rozpoczęte projekty i już wiem, że nie zdążę zbyt wiele zrobić, zanim znów zostanę wtrącona do czeluści włókienniczego laboratorium...