Wiosna na uczelni była ciężka i prawie zupełnie zapomniałam, że lubię swoje maszyny do szycia i nawet lubię czasem coś uszyć. ;) Ale na szczęście przyszło w końcu lato i po ostatnim egzaminie (piątka z matematyki! wciąż nie mogę w to uwierzyć...) mogłam się się wyspać i pomyśleć o ważniejszych ;) rzeczach.
Kilka lat temu urodzinowy prezent w postaci maszyny Janome 525s sprawił, że wróciłam do szycia. Co więcej, okazało się, że praca z nowoczesnym urządzeniem, w przeciwieństwie do tortury na starym łuczniku, może sprawiać niekłamaną przyjemność! Dość powiedzieć, że przez dobre dwa lata, gdy siadałam do mojej janomki, na jej widok wzbierała we mnie czułość i możliwe, że raz czy dwa posłałam nawet w jej kierunku całusa. ;) I właśnie pod koniec okresu miodowego uszyłam sobie letnią sukienkę:

Model 107 z Burdy 6/2011, oryginalnie miał kieszenie, ale wtedy uznałam, że nie umiem szyć kieszeni; uszyty z bardzo taniej gniecionej etaminy od (nie)słynnego sprzedawcy z Allegro o obcojęzycznym nicku, bo niezbyt wierzyłam we własne siły i szkoda mi było kupować coś porządniejszego; jednak całość wyszła bardzo sympatycznie i choć na wieszaku wygląda jak worek, na figurze sukienka układała się bardzo przyzwoicie. Na tyle, że pojechała nawet ze mną na wakacje, gdzie okazało się, że lepiej nie wkładać jej na deszcz, bo staje się przezroczysta. :D W każdym razie wykrój uznałam za wart zachowania i powtórzenia kiedyś na innej tkaninie.
Upłynęło kilka lat, zanim znów po niego sięgnęłam. Zachęcił mnie fakt, że był już skopiowany, bo nie znoszę odrysowywać wykrojów z Burdy. :) Ale ponieważ odrobiłam lekcje z dopasowywania szablonu do figury, postanowiłam poprawić go nieco, zmieniłam mianowicie linię ramion i zaszewki na biuście. Efekt? Nawet na wieszaku wygląda zgrabniej:
Tym razem nie oszczędzałam na tkaninie. Wprawdzie to "tylko" bawełniana popelina, ale bawełna jest bardzo dobrej jakości, trzyma formę i nawet gniecie się w bardziej przyzwoity sposób (o ile można mówić o moralności zagniotków ;)). Nigdy nie dałam za bawełnę aż 35zł za metr, ale co tam, raz się żyje. :) A sukienka i tak kosztowała poniżej 40zł. Warto było? Warto!
Uszyła ją tym razem Janome Horizon MC8900 QCP, moja największa i na razie ostatnia maszyna, sprowadzona do domu dokładnie 5 lat po pierwszej janomce. Kiedy ją kupowałam, wiedziałam już co nieco o maszynach do szycia i szczerze mówiąc, nie sądzę, żeby było w Polsce wiele osób lepiej ode mnie zorientowanych w rynku maszyn domowych. ;) Horizon to także dowód, że uwierzyłam we własne siły i w to, że będę umiała wykorzystać tak potężne narzędzie. Choć ta nowa sukienka też nie doczekała się kieszeni - ale tym razem nie uszyłam ich po prostu z lenistwa. :)

A czemu o tym wszystkim piszę? Bo czasem warto zrobić podsumowanie - okazuje się wtedy, że nic nie stoi w miejscu. Choć moje zamiłowania wciąż mogę określić zwyczajnym "lubię szyć", to jednak zmienia się podejście, od radości że udał się ciuch przechodzimy do satysfakcji że powstał, owszem, ciuch, ale dokładnie taki, jaki wymyśliliśmy w głowie (jak w reklamie "udało się? nic się nie udało, to ciężka praca, właściwe modelowanie, porządny materiał itd, itp... ;)). Dobrze jest mieć swoją przestrzeń, gdzie jest miejsce na własną ewolucję (a może rewolucję?), to nie musi być szycie, ale cokolwiek co da nam poczucie własnych kompetencji. I tej przestrzeni każdemu czytelnikowi życzę z całego serca!
P.S. Zdjęcia na modelce pojawią się w jednej z kolejnych notek.