Od kilku miesięcy miałam ochotę na spódnicę w kratę. Przede wszystkim miała być kolorowa, w soczystych barwach połączonych w możliwie ekstrawagancki sposób - wymyślałam ją w ciemny, listopadowy wieczór, więc nie brałam pod uwagę żadnych ponurych beżo-brązów, niezależnie jak bardzo społeczeństwu pasują do jesiennych dni.:) Okazało się, że jak zwykle znalezienie odpowiedniej tkaniny było niczym mission impossible, więc kiedy kilka tygodni temu znalazłam wreszcie na Allegro tanią wełnę z jedwabiem w całkiem radosną czerwoną kratkę, dałam sobie spokój dalszym poszukiwaniom.
Włókna wełniane mogą wydawać się kiepskim pomysłem na ciepłą wiosnę, ale to nieprawda. Wełna potrafi bowiem nasiąknąć wilgocią a jednocześnie do pewnego stopnia sprawiać wrażenie suchej, dzięki czemu odprowadzając pot z powierzchni ciała nie pozostawia uczucia, że chodzimy w mokrych ciuchach. Duża część specjalistycznych tekstyliów chłodzących (przeznaczonych na przykład na ubrania sportowe) opiera się na tym samym efekcie - pozbywania się wilgoci! Jednak są to włókna najczęściej syntetyczne i nienajtańsze, a my tu mamy malutki, w stu procentach naturalny odpowiednik za cenę znacznie bardziej przyzwoitą. :)
O jedwabiu nie ma co wspominać. Szlachetne włókno - kameleon. Wiadomo, że noszenie jedwabiu to czysta przyjemność.
I z takiej właśnie mieszanki powstała spódnica:
Kiedy tkanina dotarła do mnie pocztą, okazało się, że ma luźny splot, więc nawet nie próbowałam jej kroić bez wcześniejszego prania. Nie zawsze dekatyzuję tkaniny naturalne, decyzję podejmuję na podstawie pełnego składu, wyglądu i "chwytu". Jednak luźno tkana wełna gwarantuje, że po praniu będzie jej mniej i tym razem też tak było - ubyło ponad 10cm z 2 metrów (i mam nadzieję, że po drugim praniu już nic się nie zmieni). Wadą rzadkich splotów jest również skłonność do spektakularnego strzępienia ciętych krawędzi, a w tym wypadku wyglądało to na tyle dramatycznie, że decyzja mogła być tylko jedna - lamujemy wszystkie zapasy szwów. :) I tym sposobem prosta z pozoru spódniczka nieoczekiwanie zyskała interesujące życie wewnętrzne:
Zdjęcia na modelce wyszły fatalnie i w ogóle nie widać, że baleriny były zielone, i wykończone czarną lamówką, i czarną kokardką, i że idealnie pasowały do odcienia zielonego na spódnicy oraz do czarnej lamówki w talii. ;(((
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że środek spódnicy jest ciekawszy. :) I zauważam u siebie wyraźną tendencję do skupiania się na wykończaniu ubrań, aż czasem mam wrażenie, że już nawet owerlok nie dałby mi satysfakcji, jedynie szwy francuskie i lamowanie! Czy warto dopieszczać tak ubrania, nawet jeśli mają służyć jedynie do wypraw po ziemniaki do warzywniaka?