środa, 31 grudnia 2014

Na koniec roku





Ostatnie dwanaście miesięcy było bardzo intensywne. Włókiennictwo pochłonęło mnie całkowicie i chyba nic mnie już nie zniechęci od zajmowania się nitkami.:)  Nie obyło się bez kryzysów - pomijając te oczywiste podczas szycia ubrań, bo one są i będą na wieki wieków i nie ma co się nad nimi rozwodzić. Każdy czasem zaczyna się zastanawiać, czy to, co robi, ma sens. Mnie wątpliwości dopadły koło października i wstawanie wtedy z łóżka było utrudnione, bo ciężko funkcjonować na wysokich obrotach bez odpowiedniej motywacji. Na szczęście rok kończę w znacznie lepszym nastroju i myślę, że w kolejnym chęci do pracy nie zabraknie.

Nawet jeśli zniszczę kolejną parę ukochanych butów.*

Podsumowując w zeszłym roku:
  • trochę poszyłam;
  • trochę poblogowałam;
  • duuuuużo się nastudiowałam na mojej drogiej polibudzie;
  • ale w listopadzie dostałam za to kasę i będę ją dostawać aż do czerwca (stypendium naukowe, hura!);
  • nie dziergałam i nie szydełkowałam (szkoda);
  • nie kupiłam żadnej maszyny do szycia (po zakupie w 2013 roku Horajzona mam szlaban na maszyny od męża, ha ha);
  • kupiłąm stanowczo za dużo tkanin (nie mam wyrzutów, gdzie będzie im lepiej niż u mnie? ;D);
  • dostałam kilka razy apopleksji po przeczytaniu ewidentnych bzdur, jakie ludzie wypisują na temat tekstyliów (jak np. Charlize Mystery w swojej książce - nie linkuję, nie warto promować tego wydawnictwa).
 W przyszłym roku na razie mam jeden cel. Postanowiłam zapisać się na profesjonalny kurs konstrukcji i modelowania odzieży damskiej! Dla własnej przyjemności, bo zawodowo wolę się zajmować innymi aspektami włókiennictwa.

Udanego Nowego Roku wszystkim, niech Wam się wszystko uda!


* Produkowałam w laboratorium wiskozę i nie wiedzieć kiedy płyn przędzalniczy poplamił mi buty na pomarańczowo. Płyn ten ma w składzie dużo paskudnych substancji, w tym ług sodowy, więc skóra na kozaku nie miała szans. Trochę zeszło po occie, ale nie całkiem. Moje biedne butki. :(((


piątek, 26 września 2014

O inspiracji





inspiracja
1. «natchnienie, zapał twórczy»
2. «wpływ wywierany na kogoś, sugestia»

inspirować się
1. «czerpać skądś natchnienie»
2. «inspirować jeden drugiego»

kreatywny
«tworzący coś nowego lub oryginalnego»

Internet jest fajny. Wiadomo, truizmem będzie stwierdzenie, że przy odrobinie wysiłku można znaleźć w nim wszystko. No, prawie wszystko. Bo szukanie natchnienia w sieci bywa zdradliwe. 

Po kilkunastu latach surfowania nabyłam lekkiego uczulenia na słowo inspiracja, szczególnie gdy po raz tysięczny czytam je na tzw. blogach kreatywnych. Ktoś się zainspirował i zrobił Coś, po czym w niezwykle twórczy sposób opisał swoje wiekopomne dzieło w krótkiej notce okraszonej obowiązkowo milionem zdjęć (najlepiej w efektem makro). "Zainspirowałem się Tym" czytam i klikam w link, a tam bliźniaczy pierwowzór Cosia i w tym momencie zaczynam się zastanawiać, czy nie uczciwiej byłoby napisać "Postanowiłem skopiować To i zrobić dla siebie Cosia, bo pomysł jest świetny"? I tak dobrze że jest podane źródło inspiracji, bo ludzie potrafią pokazywać swoje prace bez zająknięcia się, że wcześniej przestudiowali czyjś podobny w formie dorobek. ;)

Nie chcę zajmować się w tym poście plagiatami, bo to nie ma nic wspólnego z twórczością. My wszyscy wzajemnie na siebie wpływamy i ulegamy wpływom, bardziej lub mniej świadomie. Chodzi o to, że używając tylko i wyłącznie internetu do szukania natchnienia, wszyscy w pewnym momencie zaczynamy pisać podobne posty i pokazywać podobne rzeczy. Brakuje nam szerszego spojrzenia. Dawno temu dyskutowałam na pewnym forum właśnie o inspiracji i napisałam wtedy, że najlepiej, gdy przychodzi z miejsc najmniej oczywistych. To ćwiczenie umysłu i kojarzenie rzeczy z najróżniejszych dziedzin, oderwanie się od oczywistości. Krytyczne podejście. Solidna podstawa w postaci obejrzanych filmów, przeczytanych książek i odwiedzonych muzeów. Moją opinię podtrzymuję, szczególnie teraz gdy mam na co dzień kontakt z osobami zręcznie kopiującymi trendy w sytuacji, gdy powinny je wyznaczać (a przynajmniej się starać je wyznaczać). Ale czy to ich wina? Czy szkoły (nie tylko artystyczne) uczą kreatywności? Ponieważ sama studiowałam artystyczny kierunek, mogę stwierdzić, że bywa z tym ciężko. A internet i bogactwo jego zasobów pomaga ale w końcu odbije się czkawką.


No, ale przecież w internecie znalazłam listę "33 sposoby by pozostać kreatywnym", jest fajna i z pewnością wszyscy ją już znają, bo sieć to jedna, globalna wioska. :) A gdyby komuś było mało, to tutaj znajdzie 70-punktową listę autorstwa bardzo sympatycznego pastora.

Miłego weekendu!





wtorek, 2 września 2014

Burda, ach ta Burda :)



Kiedy wychodził tegoroczny lutowy numer Burdy, ja tkwiłam na uczelni w środku paskudnej sesji i jednocześnie szykowałam się do wyjazdu do Szwecji, więc zupełnie nie miałam głowy do uważnego i konstruktywnego przejrzenia zawartości. Głowę odzyskałam, niestety, dopiero w lipcu po kolejnej sesji, ale gdy już ją odzyskałam, to bardzo mi się ta Burda spodobała. A najbardziej wpadła mi w oko ta sukienka:


źródło Burda


Kiecka ma same zalety, ma nowoczesny krój, jest luźna i nawet można ją nosić z legginsami, a legginsy są lubiane przez wszystkie tygryski. ;) Aż się prosiła o szycie, tym bardziej, że odpowiednia tkanina leżała sobie w szafie. 

Coś mnie jednak tknęło. "Babo", powiedziałam sobie czule. "Tyś jest ciągle niezadowolona z ciuchów, zanim rozpykasz 2,5 metra porządnego materiału i będziesz wyć, że znów_się_nie_uda, weź i zrób najpierw coś mniejszego. Patrz jaka fajna bluzka i ten sam wykrój. Każą to szyć z krepy, a ty masz krepę poniewierającą się na półce. Uszyłaś już jedną kieckę z krepy i jesteś zadowolona No weeeeź, szyj tę bluzkę. Patrz, ile pod nią będzie miejsca na porządny obiad! ;P". "Dooobra, obiad mnie przekonał. :D" odpowiedziałam, bo byłam głodna.


 źródło Burda


I po tym lekko schizofrenicznym dialogu poszłam i wycięłam papierowy wykrój - najmniejszy jaki był - a następnie skroiłam materiał. Zazwyczaj skracam ramiona, ale skoro modelce na zdjęciu ramiona opadały, to i swoich postanowiłam nie ruszać, W końcu krepa to tkanina świetnie się układająca, wprost stworzona do luzackich ubrań, no nie. Za to dekolt zmniejszyłam, bo oryginalnie sięga niemal do pasa (widać na zdjęciu sukienki u góry, ale na modelce w bluzce już nie).

Szyło się bardzo dobrze.

Miałam krepę satynową, więc postanowiłam użyć obu stron, żeby było ciekawiej. Wszystkie linie mi się zbiegły tak jak trzeba i nawet nie zaklęłam przy ich dopasowywaniu.:)

Jeszcze przed wykończeniem przymierzałam i bluzka wydawała się niezła, naprawdę.

A wyszedł kaftan kulturysty.




Myślałam, że jeśli założę do niej obcisłe spodnie, to wszystko będzie grać, jakoś się góra zrównoważy z dołem. Niestety. Nie mam ochoty jej zakładać nawet na spacer z psem, a pies naprawdę wybacza mi wszystkie outfity. ;) Nic się tutaj nie sprawdziło, opadające ramiona, krepa, długość. Poza dekoltem. Mam żal, bo rękawy Burda wymyśliła fenomenalne, są zrobione z trzech części i tworzą coś w kształcie balona, czyli są bufiaste ale bez marszczeń. Jaki rozmiar miała modelka, jeśli ja kroję rozmiar 34 i wyglądam w nim jak drwal po wyrębie lasu? Jaką krepę użyć, jeśli z mojej krepy wychodzi bluzka o subtelności koca polarowego?  Tak, wiem, że tkanin krepowych jest cała masa i krepa krepie nierówna. To może warto zamieścić w żurnalu informację o JAKĄ konkretnie krepę chodzi?

Nie daruję tym rękawom. Poprawiam wykrój i jeśli znów nie wyjdzie, to zapłaczę się na śmierć.Bo chcę i bluzkę i wciąż chcę sukienkę. :)


Tutaj poprawiam wykrój rękawów, myślę, że widać ich ciekawy kształt.


P.S. Spódnicę, którą ma na sobie modelka w bluzce, też chcę uszyć. Ciekawe, czy wyjdzie. :>



piątek, 29 sierpnia 2014

Przyjemny apekt blogowania



...to moment, kiedy dostaje się prezent od kumpeli blogerki. ;D Od Ewy z bloga Eduszka dostałam prześliczną kosmetyczkę, profesjonalnie przepikowaną cieniowanymi nićmi. Od kilku dni leży niedaleko kanapy, żebym mogła w wolnej chwili się przyglądać. No, bo ładna jest i koniec!




Na wczoraj natomiast kwitły sekretne plany miłego spędzenia czasu, ale siła wyższa je pokrzyżowała - szkoda, ale co się odwlecze... Na dodatek dostałam awizo i byłam pewna, że nie warto iść na pocztę, bo pewnie czeka tam na mnie jedno z  tych niemiłych, urzędowych pism i popsuje humor do reszty. Ale przemogłam się, wzięłam rodzinę ze sobą i poszłam. A tam czekała na mnie przesyłka z Amazona. :) 




"The Perfect Fit" z serii Singer Sewing Reference Library to krótkie kompendium dotyczące dostosowywania gotowych wykrojów do własnej sylwetki. Bardzo dobrze opisane i bogato zilustrowane, nawet bez głębszej znajomości angielskiego można wiele się nauczyć. Dowiedziałam się o jego istnieniu, jakby inaczej, z bloga innej szyjącej. :) Porady z tej książki można znaleźć w internecie (blogosfera roi się od tutoriali) i większość instrukcji była mi znana, ale i tak nie żałuję zakupu. Kiedy szyję, nie lubię korzystać z komputera, dlatego przedkładam papierowe wydawnictwa nad wynikami z Google. A swoją drogą, czy ktokolwiek nie skusiłby się na bardzo dobry podręcznik szycia za 4 dolary? ;) 




Tak więc, gdyby ktoś jeszcze nie wiedział, mam dowód, że blogowanie rozwija i wzbogaca, a ja mam gdzie schować porozrzucane po całej torbie dokumenty. :))))





środa, 27 sierpnia 2014

Szycie po fińsku z Ottobre Design





Ottobre to kolejne czasopismo (po Burdzie, Neue Mode, Nowym Pramo i Annie Modzie na Szycie) z wykrojami do szycia, jakie zdarzyło mi się używać. Redakcja mieści się w Finlandii i oryginalnie jest wydawane w języku fińskim, ale ja je spotkałam pierwszy raz w Szwecji i mam je w języku szwedzkim. Bardzo popularne jest w krajach anglojęzycznych, jako że i anglojęzyczna wersja jest dostępna. Dziewczyny chwalą modele za dobre dopasowanie i ponadczasowość. Cóż, "ponadczasowość" i tzw. klasyka oznacza zazwyczaj, że ciuchy są bezpieczne, żeby nie powiedzieć nudne. ;) Ale w końcu w szafie dobrze mieć też ubrania bazowe, prawda? 

Ottobre nie jest grube i wychodzi jedynie dwa razy w roku, o ile wiem w okolicach lutego i sierpnia (właśnie wychodzi kolejny, zimowy numer). Papier jest gruby i błyszczący, również ten z wykrojami, co wróży trwałość w użytkowaniu. Jednak za tę przyjemność płaci się - w przeliczeniu około 40zł niezależnie od kraju.




Każdy model jest dostępny w rozmiarach 34-52 i prezentują je najróżniejsze modelki, nie ma podziału na kolekcję dla szczupłych i szczupłych plus. Pod opisami jest metryczka, gdzie można przeczytać jaką konkretną tkaninę użyto do projektu, poznać źródło dodatków... a także wzrost i rozmiar fotografowanej dziewczyny. Pani powyżej ma 168cm wzrostu i rozmiar 46. :)




Arkusz z wykrojami wydaje się czytelny, ale uwaga - każdy rozmiar jest rysowany tą samą linią ciągłą i w niektórych miejscach można się pomylić! Na szczęście różne modele są oznaczane różnymi kolorami, więc przynajmniej nie narysujemy części od spodni przechodzącej w część rękawa. :D




Rysunki techniczne też są troszkę inne, bardziej jakby spontaniczne i z wypełnieniem imitującym oryginalną tkaninę.




W opisie szycia, jeśli model jest wykonany z tkaniny elastycznej, zawsze jest podana elastyczność. Czyli jeśli chcemy uszyć podobną rzecz, to żeby leżała podobnie, musimy szukać czegoś rozciągliwego, przykładowo, o 15%. I znów uwaga - to nie oznacza wcale, że lycry w składzie musi być 15%. To 1 metr materiału ma się rozciągać o 15cm. 

Z Ottobre uszyłam do tej pory dwie rzeczy. Pierwsza to była bluzka dzianinowa i choć to prosty wykrój, to faktycznie podobało mi się dopasowanie do figury (nawet w dzianinach warto robić zwężenie w talii!). Jednak była to typowa dzianina i trudno właściwie ocenić jakość pomysłów Ottobre. Zresztą i tak jej nie skończyłam, bo dzianina przestała mi się podobać.
Natomiast ostatnio uszyłam legginsy z tkaniny podobnej do dżinsu, ze srebrzystą warstwą wierzchnią i lycrą w składzie. Tkaninę wyciągnęłam z kosza z resztkami w absolutnie cudownym sklepie tekstylnym w Linkoping, jeśli chcecie zachować rozsądek i pieniądze w portfelu, to tam nie chodźcie. Ottobre przewidziało pasek i zapięcie na suwak kryty z boku a także suwaki przy nogawkach, ja jednak ze wszystkich trzech zrezygnowałam, bo uznałam, że nie będą konieczne przy takiej elastyczności. Zostawiłam jednak zaszewki. Nogawki przedłużyłam o 10cm, bo modelce na zdjęciu ledwie zakrywają łydki. I na koniec ROZMIAR. Według Ottobre wykroje nie mają zapasów na szwy i należy je dodać w wymiarze 1cm. Zrobiałm dokładnie tak, jak chcieli... po czym po przymierzeniu papierowej formy do gotowych legginsów ze sklepu ścinałam naddatki o ten centymetr. Legginsy wyszły idealnie. To ma Ottobre dodane zapasy na szwy czy nie? :)


Modelka na zdjęciu ma rozmiar 40 i wzrost 172cm


Ottobre wydaje jeszcze żurnal dla dzieci, chwalony jeszcze bardziej niż ten dla dorosłych. Na stronie firmowej można obejrzeć wszystkie numery łącznie z rysunkami technicznymi oraz ewentualnie wykupić prenumeratę. Wysyłają do Polski. ;)



czwartek, 21 sierpnia 2014

Poszyjmy razem w Łodzi!


 
 


Szycie w internecie to temat szeroki i głęboki, prawda? Można dowiedzieć się wszystkiego, znaleźć odpowiedź na każde pytanie. Ale mimo wszystko czasem wydaje mi się, że to takie lizanie cukierka przez papierek. Miałam to szczęście, że dorastałam w domu, gdzie szycie było czymś codziennym. Szyła moja babcia (która niestety zmarła przed moimi narodzinami), szyła moja mama (baaardzo niechętnie;)) i szył mój tata, którego z fascynacją podglądałam, kiedy pracował nad wykrojami. Dzięki niemu łyknęłam podstawową wiedzę o krawiectwie nawet nie zdając sobie z tego sprawy! Widziałam, jak ojciec kroi, zszywa, wykańcza brzegi, podwija, ustawia naprężenie w maszynie, zmienia ustawienia ściegów... a potem go naśladowałam. I zanim skończyłam podstawówkę nosiłam już własnoręcznie zrobione ciuchy. 

Internet nie zastąpi kontaktu z żywym człowiekiem. Żadna lekcja nie wejdzie tak do głowy, jak taka, której doświadczyło się osobiście. Dlatego gdy Eduszka wymyśliła, że fajnie byłoby urządzić warsztaty szyciowe na żywo, od razu pomysł mi się spodobał. :)
 Zatem serdecznie i gorąco zapraszamy na


Warsztaty szyciowe w Łodzi


termin: 13 września, godz. 11
miejsce: uzależnione od liczby chętnych, ale nie będzie to koniec świata tylko okolice centrum

Co będziemy robić?
Na pewno będziemy coś szyć. :) Możemy wymienić się tkaninami i pasmanterią. Ja przyniosę żurnale niedostępne w Polsce (Ottobre i Allt om Handarbete) oraz książki o konstrukcji. Wszystko zależy od chęci i oczekiwań uczestników!

Mile widziani są wszyscy, niezależnie od poziomu zaawansowania
w szyciu. :)

 

Zgłoszenia  można zostawiać tutaj, na Facebooku i oczywiście u Eduszki.


Jestem przekonana, że będziemy się fajnie bawić i każdy wróci do domu zadowolony i bogatszy w nowe doświadczenia. Szycie jest super a szycie w towarzystwie jest najlepsze. :)



sobota, 16 sierpnia 2014

Sukienka, Która Na Pewno Się Nie Uda(ła)





Ta sukienka miała się nie udać. Bo niby czemu miałaby zrobić mi tę uprzejmość? Od samego początku czułam się podczas szycia podejrzanie dobrze. Wymodelowałam zaszewki piersiowe i zrobiłam szybki muslin, tak dla porządku, bo staram się być dokładną krawcową*. Zwęziłam lekko ramiona. Dół powstał w skandaliczny sposób, przedłużyłam po prostu linię wykroju bluzki i zamknęłam zaszewki, żeby uzyskać linię A. Czułam się tak zajefajna jak Brummig, bo akurat podczytywałam sobie jej bloga :)
A potem okazało się, że nie wiem, gdzie mam talię, a bez tej wiedzy nie wiem, gdzie usadowić szew łączący górę z dołem. W dopasowanym kroju nie ma przebacz - wszystko musi leżeć we właściwym miejscu. Talia została wyznaczona eksperymentalnie poprzez prucie i przymierzanie i okazało się, że jest wyżej o kilka centymetrów. To ci dopiero :)
A na koniec udało mi się wdać suwak kryty w szew z tyłu i utworzyć tym samym malownicze fale na plecach. To wtedy pożaliłam się na Facebooku, że mam tej kiecki dość. ;))) Ale ponieważ I Tak Miała Się Nie Udać, to ją dokończyłam, bo co mi szkodziło.

I tak powstała sukienka, którą sama wymyśliłam i sama zrobiłam konstrukcję. :)






Wiecie - zazwyczaj kiedy szyję, marudzę bardzo mocno; wszyscy moi najbliżsi zaświadczą, że mam ochotę rzucać każdy swój projekt w diabły, bo czuję, Że Się Nie Uda. Ale szycie na podstawie własnych wymiarów daje niesamowity komfort. Źle wszyty suwak czy przesunięcie pasa to drobiazgi, które owszem, psują humor na chwilę, ale za to na mecie po wypięciu ostatniej szpilki mamy ubranie, które PASUJE**. Po przerobieniu lekcji z konstrukcją nawet poprawa gotowych wykrojów będzie szła sprawniej. 
Tylko mierzcie się dokładnie ;)))

* A ponieważ dokładność nie jest moją naturalną cechą, po każdym szwie muszę odpocząć i przemyśleć całe życie, by zmotywować się do kolejnego dokładnego szwu. I stąd gotowe rzeczy pojawiają sięna blogu raz na ruski rok :D
** No dobra, w talii powinnam była jeszcze trochę zwęzić, hmm. 


wtorek, 29 lipca 2014

W elektrowni świętujemy urodziny Łodzi





W Łodzi bywa czasem taki klimat, że zbiera się grupa malkontentów i marudzi. Generalnie narzeka, że wszystko w tym mieście urządzone jest źle. Kiedy piszę "wszystko", dokładnie to mam na myśli. ;) Czasem wydaje się, że malkontentom brakuje tylko przysłowiowego walca, którym mogliby wszystko wyrównać. Zupełnie jak komunistom, którym po wojnie nie w smak była kapitalistyczna historia i ogromne majątki fabrykantów, zatem rozparcelowali luksusowe kamienice, wyburzyli inne i wyrównali niektóre ulice tak, że do dziś na przykład taka aleja Kościuszki straszy mieszkańców i przyjezdnych gołymi oficynami.
Manufaktura (czyli dawne zakłady Poznańskiego) po upadku przemysłu włókienniczego cudem nie popadła w ruinę a potem jej rewitalizacji towarzyszyły mniejsze i większe awantury ekspertów i ekspertów.
Elektrownię EC1 z początków XX wieku też chciano wyrównać. Na szczęście do głosu coraz częściej dochodzą ci, którzy nie chcą wybetonować każdej wolnej powierzchni. Elektrownia ocalała i już niedługo stanie się częścią Nowego Centrum Łodzi, razem z nowym dworcem Fabrycznym. 

Już teraz jest idealnym plenerem dla blogerów. ;DDD






Pozuję w spódnicy z poprzedniego posta. W tle maszynownia. Moim zdaniem maszynownia ciekawsza od kiecki. ;)







Elektrownia jest na razie zamknięta dla zwiedzających, ale czasem można ją odwiedzić. Tak jak ostatnio, z okazji 591 rocznicy nadania praw miejskich Łodzi. Skorzystałam, byłam, niestety krótko i nie zrobiłam zbyt wielu ujęć. Ale jeszcze będzie okazja. I to jest piękne. :)



poniedziałek, 28 lipca 2014

Ołówkowa spódnica





Kiedy byłam mała, w okresie wczesnej podstawówki, pragnęłam mieć spódnicę ołówkową. Wydawała mi się tak absolutnie dorosła i szykowna! A poza tym wszystkie koleżanki w klasie nosiły takie, więc dla mnie to był must have tamtych czasów. ;D W końcu kuzynka krawcowa dała się ubłagać i skroiła dla mnie małą, zgrabną spódniczkę, którą potem ja uszyłam a potem mama załamana moim autorskim sposobem podwinięcia dołu popruła je i ręcznie podszyła ściegiem krytym. Byłam zachwycona.

Potem  już nigdy nie chciałam nosić takich spódnic. Aż w końcu, po dwudziestu latach, znów mam własnoręcznie uszyty egzemplarz:




Tym razem wykrój wzięłam z Burdy a przy wykończeniu nikt mi nie pomagał. :) Tkanina pochodzi ze sklepu Tesma, zaczynam być fanką tego sklepu, bo mają materiały, które szyje się bardzo dobrze. Tutaj wykorzystałam cienki, bawełniany dżins z dodatkiem lycry. Model 126 z numeru 5/2014 - oryginalnie zapięcie ma z boku i nie przewiduje rozcięcia na dole, ja oczywiście je zrobiłam, bo lycra lycrą ale bądźmy rozsądni, nie można się siłować ze spódnicą przy chodzeniu. Oczywiście suwak przy okazji przeniosłam na środek tyłu. 

Ważne dla tych, którzy chcą uszyć ten model: dodatek elastanu jest konieczny, bo wykrój jest dopasowany w biodrach. Dla własnego komfortu lepiej poszukać rozciągliwej tkaniny.

Nie jestem zakochana w tej spódnicy, tym razem żadnego marzenia nie spełniałam, ot, ciuch jakich wiele. Ale zastanawiam się nad dokupieniem tkaniny - wzór i kolorystyka ogromnie mi przypadły do gustu, mam ochotę uszyć z niej legginsy. :)





wtorek, 22 lipca 2014

Upał



Manufaktura w Łodzi zawsze się sprawdzi jako tło do zdjęć na bloga, zdziwiłabym się, gdyby istniał jakikolwiek blog łodzianina bez fotek z tego miejsca. Pragnę jednak wyjaśnić, że to nie tak, że nie ma już u nas żadnych innych ładnych miejsc, jest ich mnóstwo, ale tylko w Manufakturze jest pijalnia czekolady Wedla, a tam właśnie zmierzaliśmy z małżonkiem w zeszły weekend, zaśfotografowanie sukienki z poprzedniego posta wyszło przy okazji. 

W mieście panuje straszny upał, więc fontanny na placu stały się atrakcją dla małych i dużych. Niektórzy po prostu wchodzą twarzyczkami w  strumień wody nie troszcząc się o zmoczenie ubrania. Ja już jestem na takie ekscesy troszkę za duża i zadowoliłam się pacaniem fontanny rączką. :) Fajnie było. A czekolada smakowała jak olimpijski nektar!






P.S. Usłyszałam, że wyglądam w tej sukience jak studentka. Nie wiem, może to miał być zarzut? Ale w tej chwili jestem przecież studentką i nic nie poradzę, że bliżej mi do kusych kiecek niż do poważnych garsonek. ;)



piątek, 18 lipca 2014

Dwie siostry





Wiosna na uczelni była ciężka i prawie zupełnie zapomniałam, że lubię swoje maszyny do szycia i nawet lubię czasem coś uszyć. ;) Ale na szczęście przyszło w końcu lato i po ostatnim egzaminie (piątka z matematyki! wciąż nie mogę w to uwierzyć...) mogłam się się wyspać i pomyśleć o ważniejszych ;) rzeczach.

Kilka lat temu urodzinowy prezent w postaci maszyny Janome 525s sprawił, że wróciłam do szycia. Co więcej, okazało się, że praca z nowoczesnym urządzeniem, w przeciwieństwie do tortury na starym łuczniku, może sprawiać niekłamaną przyjemność! Dość powiedzieć, że przez dobre dwa lata, gdy siadałam do mojej janomki, na jej widok wzbierała we mnie czułość i możliwe, że raz czy dwa posłałam nawet w jej kierunku całusa. ;) I właśnie pod koniec okresu miodowego uszyłam sobie letnią sukienkę:




Model 107 z Burdy 6/2011, oryginalnie miał kieszenie, ale wtedy uznałam, że nie umiem szyć kieszeni; uszyty z bardzo taniej gniecionej etaminy od (nie)słynnego sprzedawcy z Allegro o obcojęzycznym nicku, bo niezbyt wierzyłam we własne siły i szkoda mi było kupować coś porządniejszego; jednak całość wyszła bardzo sympatycznie i choć na wieszaku wygląda jak worek, na figurze sukienka układała się bardzo przyzwoicie. Na tyle, że pojechała nawet ze mną na wakacje, gdzie okazało się, że lepiej nie wkładać jej na deszcz, bo staje się przezroczysta. :D W każdym razie wykrój uznałam za wart zachowania i powtórzenia kiedyś na innej tkaninie.

Upłynęło kilka lat, zanim znów po niego sięgnęłam. Zachęcił mnie fakt, że był już skopiowany, bo nie znoszę odrysowywać wykrojów z Burdy. :) Ale ponieważ odrobiłam lekcje z dopasowywania szablonu do figury, postanowiłam poprawić go nieco, zmieniłam mianowicie linię ramion i zaszewki na biuście. Efekt? Nawet na wieszaku wygląda zgrabniej:




Tym razem nie oszczędzałam na tkaninie. Wprawdzie to "tylko" bawełniana popelina, ale bawełna jest bardzo dobrej jakości, trzyma formę i nawet gniecie się w bardziej przyzwoity sposób (o ile można mówić o moralności zagniotków ;)). Nigdy nie dałam za bawełnę aż 35zł za metr, ale co tam, raz się żyje. :) A sukienka i tak kosztowała poniżej 40zł. Warto było? Warto! 

Uszyła ją tym razem Janome Horizon MC8900 QCP, moja największa  i na razie ostatnia maszyna, sprowadzona do domu dokładnie 5 lat po pierwszej janomce. Kiedy ją kupowałam, wiedziałam już co nieco o maszynach do szycia i szczerze mówiąc, nie sądzę, żeby było w Polsce wiele osób lepiej ode mnie zorientowanych w rynku maszyn domowych. ;) Horizon to także dowód, że uwierzyłam we własne siły i w to, że będę umiała wykorzystać tak potężne narzędzie. Choć ta nowa sukienka też nie doczekała się kieszeni - ale tym razem nie uszyłam ich po prostu z lenistwa. :)




A czemu o tym wszystkim piszę? Bo czasem warto zrobić podsumowanie - okazuje się wtedy, że nic nie stoi w miejscu. Choć moje zamiłowania wciąż mogę określić zwyczajnym "lubię szyć", to jednak zmienia się podejście, od radości że udał się ciuch przechodzimy do satysfakcji że powstał, owszem, ciuch, ale dokładnie taki, jaki wymyśliliśmy w głowie (jak w reklamie "udało się? nic się nie udało, to ciężka praca, właściwe modelowanie, porządny materiał itd, itp... ;)). Dobrze jest mieć swoją przestrzeń, gdzie jest miejsce na własną ewolucję (a może rewolucję?), to nie musi być szycie, ale cokolwiek co da nam poczucie własnych kompetencji. I tej przestrzeni każdemu czytelnikowi życzę z całego serca!

P.S. Zdjęcia na modelce pojawią się w jednej z kolejnych notek. 


poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Wewnętrzne życie spódnicy





Od kilku miesięcy miałam ochotę na spódnicę w kratę. Przede wszystkim miała być kolorowa, w soczystych barwach połączonych w możliwie ekstrawagancki sposób - wymyślałam ją w ciemny, listopadowy wieczór, więc nie brałam pod uwagę żadnych ponurych beżo-brązów, niezależnie jak bardzo społeczeństwu pasują do jesiennych dni.:) Okazało się, że jak zwykle znalezienie odpowiedniej tkaniny było niczym mission impossible, więc kiedy kilka tygodni temu znalazłam wreszcie na Allegro tanią wełnę z jedwabiem w całkiem radosną czerwoną kratkę, dałam sobie spokój dalszym poszukiwaniom. 

Włókna wełniane mogą wydawać się kiepskim pomysłem na ciepłą wiosnę, ale to nieprawda. Wełna potrafi bowiem nasiąknąć wilgocią a jednocześnie do pewnego stopnia sprawiać wrażenie suchej, dzięki czemu odprowadzając pot z powierzchni ciała nie pozostawia uczucia, że chodzimy w mokrych ciuchach. Duża część specjalistycznych tekstyliów chłodzących (przeznaczonych na przykład na ubrania sportowe) opiera się na tym samym efekcie - pozbywania się wilgoci! Jednak są to włókna najczęściej syntetyczne i nienajtańsze, a my tu mamy malutki, w stu procentach naturalny odpowiednik za cenę znacznie bardziej przyzwoitą. :)
O jedwabiu nie ma co wspominać. Szlachetne włókno - kameleon. Wiadomo, że noszenie jedwabiu to czysta przyjemność.

I z takiej właśnie mieszanki powstała spódnica:




Kiedy tkanina dotarła do mnie pocztą, okazało się, że ma luźny splot, więc nawet nie próbowałam jej kroić bez wcześniejszego prania. Nie zawsze dekatyzuję tkaniny naturalne, decyzję podejmuję na podstawie pełnego składu, wyglądu i "chwytu". Jednak luźno tkana wełna gwarantuje, że po praniu będzie jej mniej i tym razem też tak było - ubyło ponad 10cm z 2 metrów (i mam nadzieję, że po drugim praniu już nic się nie zmieni). Wadą rzadkich splotów jest również skłonność do spektakularnego strzępienia ciętych krawędzi, a w tym wypadku wyglądało to na tyle dramatycznie, że decyzja mogła być tylko jedna - lamujemy wszystkie zapasy szwów. :) I tym sposobem prosta z pozoru spódniczka nieoczekiwanie zyskała interesujące życie wewnętrzne:


 


Zdjęcia na modelce wyszły fatalnie i w ogóle nie widać, że baleriny były zielone, i wykończone czarną lamówką, i czarną kokardką, i że idealnie pasowały do odcienia zielonego na spódnicy oraz do czarnej lamówki w talii. ;(((



 




Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że środek spódnicy jest ciekawszy. :) I zauważam u siebie wyraźną tendencję do skupiania się na wykończaniu ubrań, aż czasem mam wrażenie, że już nawet owerlok nie dałby mi satysfakcji, jedynie szwy francuskie i lamowanie! Czy warto dopieszczać tak ubrania, nawet jeśli mają służyć jedynie do wypraw po ziemniaki do warzywniaka?