czwartek, 29 sierpnia 2013

Anna Moda na Szycie 2/2013



Anna Moda na Szycie to żurnal może nie dorównujący stylem legendarnej Burdzie, oferowane wykroje nie są wyrafinowane i zgodne z najnowszymi, najgorętszymi trendami, stylizacje i wybór tkanin także pozostawiają nieco do życzenia, jednak są bardzo przyjazne w użytkowaniu i polubiłam pracę z nimi. Dlatego z niecierpliwością czekałam na nowy, drugi numer, który według moich wyliczeń miał pojawić się pod koniec lipca. Nie pojawił się, więc trawiona niepokojem uderzyłam z pytaniem do wydawnictwa BPV, a tam dowiedziałam się, że planowana data wydania to dopiero 29 sierpnia, czyli miesiąc później niż by wypadało kwartalnikowi. Nic to - dziś 29 sierpnia i nowa Anna leży na biurku.

Oto kilka migawek ze środka:







 


Kilka sukienek, płaszczy, żakietów, w różny rozmiarach i raczej prostych fasonach, w sumie to, czego można się spodziewać po przedrukach marki zwanej, nomen omen, Simplicity. Na pewno wymagać będą więcej wyobraźni przy podkręcaniu ich stylu (pimp my style ;)) niż w przypadku Burdy, która daje recepty na tzw. indywidualizm w sposób dość łopatologiczny. Ale jeśli w zamian dostaje się wykroje z dodanymi zapasami na szwy - to ja jestem gotowa zaprząc fantazję. :)

Czytelnicy Facebooka wiedzą, że pracuję nad drugim egzemplarzem okładkowej sukienki z poprzedniego numeru Anny. Pierwszą wersję pokazałam w majowym poście i nie była tym, co chciałam osiągnąć. Tym razem zgodnie z zamierzeniami poprawiłam spódnicę, ale też zrezygnowałam całkowicie z rękawów. Myślę, że zmiany wyszły na plus a sam fakt, że po raz drugi sięgnęłam po ten sam wykrój, świadczy, że nie jest taki straszny i chyba można z niego "wycisnąć" więcej, niż gazeta pokazuje.
Jest jeszcze druga sukienka - model 14 z fikuśnymi ramiączkami - na razie historia zakończyła się na zaprezentowaniu próbnego muslinu-koszulki i marudzeniu na ilość potrzebnych modyfikacji. Aktualnie sprawy mają się następująco: po przeanalizowaniu egzemplarzy pokazywanych w internecie i kilku przymiarkach muslina cofnęłam kilka zmian w wykroju i dokonałam innych. Doszłam do wniosku, że to nie wysokość zaszewki piersiowej jest problemem (wspominałam o podnoszeniu zaszewki w zalinkowanym poście), ale marszczony na gumkę tył, który deformuje sukienkę i - niestety - figurę. Deformacja jest widoczna jeśli patrzy się z boku i spowodowana jest ściąganiem materiału i ramiączek przez gumkę, dlatego zamierzam zamienić gumkę na marszczenia wszyte w nierozciągliwą plisę. Mimo tych trudności sukienka nadal wydaje mi się warta uszycia. Tylko wciąż nie mam do niej podszewki. :(




poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Wielka torba a z nią Aire





Wymyśliłam torbę patchworkową zaraz po tym, jak uszyłam swoją pierwszą patchworkową poduchę. Chodziła mi po głowie dwa miesiące i wciąż jakoś brakowało ochoty na realizację projektu. Pomysł był prosty - powtórzyć sposób cięcia tkanin z poduszki, doszyć ucha i gotowe. I, oczywiście, skoro sposób był tak prosty, musiało się wszystko skomplikować. :) 

Przede wszystkim podszewka. Torba, której wierzchnia warstwa składa się z kilkudziesięciu zszytych ze sobą kawałków, nie może obyć się bez warstwy spodniej, kryjącej mnogość patchworkowych szwów. To akurat nie był wielki problem, bo od paru lat (ha, ha) w szafie trzymam "na wszelki wypadek" (ha, ha) czarną bawełnę typu kieszeniówka, idealną do takich zastosowań, miękką i gładką. Kłopot pojawił się, gdy na scenę wpadł mój szanowny małżonek,  szczerze przeze mnie uwielbiany za zdrową krytykę, którą proszony i nieproszony hojnie mnie obdarowuje, i oznajmił, że torba będzie na pewno bardzo fajna, ale gdyby miała wewnętrzną kieszonkę i zapięcie na suwak, to już w ogóle byłaby cool. I cóż - jak widać na poniższych obrazkach wizję męża spełniłam i nawet jakoś to wygląda, choć to mój pierwszy w życiu wszywany do torby suwak i kosztowało mnie to dodatkowy wieczór pracy. :) A skoro już i tak musiałam tyrać nad maszyną, to wewnętrzną kieszonkę z własnej inicjatywy wykończyłam lamówką. I uchwyty uszyłam wzmocnione w środku taśmą, bo rozmiar torby wybrałam taki, żeby w razie czego można było przynieść z rynku dwa kilo kartofli i mieć miejsce na schłodzonego radlera. I wyszła bardzo wygodna torebunia (ha, ha):



Po kliknięciu na zdjęcie pojawi się jego duża wersja.


Mąż, ojciec torbowego sukcesu:P, przekonał mnie, żebym wzięła ją na obiad do teściowej i znów miał rację, bo mama Krysia podarowała mi dwie tkaniny w tym jedną kilkudziesięcioletnią (prawie vintage) a ja miałam je gdzie spakować i jeszcze zostało przestrzeni w środku. :) Dostałam też kilka torebek zakupowych, bo mama Krysia również szyje proste torebki - nie ma jak wspólne zainteresowania teściowej i synowej! 

Na koniec fotki torby z właścicielką. Najpierw jest torba, potem długo, długo nic, a potem jest Aire. :D Jimbo również załapała się na zdjęcie, choć łapy do szycia nie przyłożyła, A nie, przepraszam - przyłożyła łapę a nawet całe cielsko - w pewnym momencie uwaliła się na ciętych właśnie tkaninach i była wielce zdziwiona, że krzywo na nią patrzę...




Ach, ci paparazzi...


Tak przy okazji - czy ktoś poznaje spódnicę z tego posta? To chyba mój ulubiony ciuch i noszę ją bardzo często, bo jakoś do wszystkiego pasuje. Choćby dla takiej uniwersalnej garderoby warto nauczyć się szyć!


wtorek, 13 sierpnia 2013

Pomnik cewki





Skończyły mi się nici. To znaczy, nie że w ogóle, nie - tak straszna rzecz nie zdarzy się zapewne w ciągu kilku najbliższych lat, nawet jeśli nie będę uzupełniać ubywających zapasów. :) Nici skończyły się na jednej szpuleczce mojej ulubionej Mary Gütermanna, tysiąc metrów pracuje wszyte w kilkanaście tekstylnych produktów a mnie została na pamiątkę mała tulejeczka.

Czyli, inaczej mówiąc, cewka. :)

Cewka to rurka lub stożek, z kołnierzem lub bez, służąca do nawijania przędzy lub nici. Wykonywana jest z różnych materiałów - może być plastikowa, ale także papierowa lub drewniana, choć te ostatnie już chyba zniknęły z rynku i można je zobaczyć jedynie w muzeach i dziale antyków na Allegro. Ma różne rozmiary, w zależności od ilości przędzy na nią nawiniętej.

W domu, gdzie większość rodziny pracowała we włókiennictwie, widywałam różne cewki i sama nazwa była mi znana od wczesnego dzieciństwa, ale u nas miała jeszcze jedno znaczenie. Na ulicy Pabianickiej w Łodzi istnieje zakład, który owe cewki produkował; pracował tam mój wuj chrzestny i zwyczajowo mówiło się, że "chodzi do roboty do Cewki, od rana albo na popołudnie", co oznaczało, że pracuje tam na dwie zmiany (dzienną i popołudniową), w odróżnieniu od sąsiednich fabryk, gdzie tryb był trzyzmianowy z nielubianą zmianą nocną. W każdym razie zakład istniał jako "Cewka" i dopiero po wielu latach dowiedziałam się, że jego prawdziwa nazwa to Cetech.




Wujek już tam nie pracuje; jak wiele łódzkich przedsiębiorstw Cetech uległ przekształceniom, zredukował powierzchnię i załogę i obecnie jeśli nadal produkuje cewki dla włókiennictwa, to na pewno już nie w takiej skali, co niegdyś. Z dawnej historii pozostał symbol, który przez wiele lat mijałam w drodze do szkoły i też dopiero stosunkowo niedawno zorientowałam się, co oznacza. Proszę państwa, oto pomnik cewki!




Niestety nie wiem, kiedy powstał i kto go zaprojektował. W latach osiemdziesiątych był dumnie wyeksponowany przed głównym wejściem do fabryki i prowadził do niego zadbany chodnik. Potem, po poszerzeniu ulicy Pabianickiej, przestrzeń wokół niego skurczyła się, a obecnie pomnik stoi w zaroślach i nie ma do niego żadnej ścieżki. Trochę smutny widok:


Cewki na pomniku miejscami pogięte, ale nadal krzepko się trzymają.:)


Ot, cała historia. Mam nadzieję, że nikt nie wpadnie na pomysł usunięcia pomnika - w końcu to kawałeczek włókienniczej tożsamości Łodzi. A poza tym niezła ciekawostka: kto by pomyślał, że zwykła cewka może mieć swój monument? :)


poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Nowe kółka





Uszyłam nowe motywy na torby. Technika cały czas ta sama - tkanina podklejona flizeliną, barwne nici i odrobina fantazji. :) Miałam mnóstwo zabawy w wybieraniu wzorów i łączeniu je w barwne kompozycje, choć nie zawsze decyzja przychodziła z łatwością - kompozycja to trudna dziedzina i trzeba do niej trochę praktyki i wyczucia. Czasem dopiero na gotowym wzorze widać błędy, brak zbalansowania, toporność motywu. Jednakże nie ma innej drogi do doskonałości poza drogą prób i ciągłych ćwiczeń.
Nie wszystko udaje się od razu a wrażliwość i wyczucie estetyki rozwija się z czasem.

Wykroiłam większą ilość kółeczek, żeby podczas przypływu natchnienia nie zajmować się przygotowywaniem bazy, tylko natychmiast realizować pomysł. Szyłam w międzyczasie, wieczorami, kiedy nie miałam ochoty na skomplikowane projekty. Polecam podobne ćwiczenia - niewiele się różnią od rozwiązywania krzyżówki (choć do pracy zaprzęgnięte są inne rejony mózgu), a potrafią zrelaksować. :) Ostatnie wykończyłam wczoraj, więc nadszedł chyba dobry czas, żeby je oficjalnie zaprezentować.


 Seria Pierwsza - Jestem Skrycie Romatyczna

Powiela schemat z pierwszych torebek, ale jest mniej graficzna. Wystarczyło dodać po jednym "koronkowym" ściegu w kolorze naturalnym. Kwiatki kojarzą się odrobinę z frywolitkami, do tego ściegi, które przy dużej dozie dobrej woli można uznać za dalekich krewnych szydełkowych łańcuszków i koronek. Nie planowałam wprawdzie imitować szydełka, ale jest w tych motywach coś na podobnym poziomie subtelności.






Seria Druga - Idę Krętą Ścieżką

Wyszywanie kółek zamienione na wyszywanie fal.




Seria Trzecia - Szukam Dopasowania

 To pomysły z minionego weekendu. Poszły w ruch nici z ostatnich zakupów. Jak widać na jednym z motywów, wcale nie trzeba mieć ściegów ozdobnych, żeby haftować. :)





 I to wszystko na razie. Teraz czeka mnie mozolny i mało inspirujący etap szycia toreb, ale motywuje mnie pewność, że dopiero wtedy kółeczka pokażą swoją jakość, gdy zostaną umieszczone na swoich docelowych miejscach. Zniknie fastryga i tło we właściwym kolorze doda smaku.Ważny jest przecież odpowiedni kontekst... Na razie jestem nie do końca zadowolona (jak zwykle zresztą;)).





piątek, 2 sierpnia 2013

Co nowego u Tfurczego cz.2



Nadrabiam zaległości. :)

1.
Eduszka jakiś czas temu zaprosiła mnie do zabawy pod tytułem "pokaż, co masz w torbie". A co mi tam, pokazuję:




Tak wygląda zawartość, kiedy wyruszam z domu. Zasadniczo potrzeba mi jedynie portfela, wizytownika, komórki i kluczy. Zamiast kosmetyczki najczęściej wystarcza mi sama pomadka lub błyszczyk, smyczy i obroży moja psica zazwyczaj nie potrzebuje (i dlatego całość oprzyrządowania zalega mi w torbie a nie na psie, ha, ha). Ostatnio rezyduje u mnie również ulotka z uczelni, którą złapałam żeby sprawdzić jak reklamują mój wydział (całkiem fajnie). 
Za to kiedy wracam, to często dźwigam jakieś łupy i wtedy robi się ciekawiej:




Dziś akurat napadłam na hurtownię pasmanteryjną, bo okrutnie brakuje mi różnokolorowych nici do maszynowego haftowania, a skoro już kupowałam nici, to i wzięłam paczkę szpilek (stare zrobiły się tępe) oraz kolorowe szydełka (bo były śliczne). Bardzo oszczędne zakupy zważywszy, ile rzeczy jeszcze wpadło mi w oko podczas przeglądania kilometrów regałów... :)))

Czasem bywają w torbie książki, gazety, czytnik, leki przeciwbólowe (właśnie kupiłam Ibum), chusteczki higieniczne... i to chyba wszystko. Ach, bywa też oczywiście aparat fotograficzny!


2.
 Od Iwony Dohrmann z blogu Ja, Szycie i Paragwaj dostałam znane wyróżnienie:




Tym razem nie ma żadnych pytań i nawet nie trzeba nikogo nominować, co mnie cieszy, bo mam z tym zwykle wielki problem. Niemniej jednak dziękuję ślicznie za na nagrodę i zapraszam do czytania bloga Iwonki - jest mnóstwo ciekawych opowieści o Paragwaju, są tutoriale szyciowe i śliczne rzeczy uszyte przez autorkę - polecam!


3.
Na koniec melduję, że skończyłam trzecią torbę z haftowanym motywem na przodzie (poprzednie można zobaczyć tu i tu). Niestety na dowód mam jedno kiepskie zdjęcie, albowiem nie było czasu na zwyczajną sesję; zaraz po zamocowaniu ostatniej nitki torebka pojechała w roli prezentu na imieniny - i wzbudziła radość! Może więc zweryfikuję pogląd, że własnoręcznie wykonane prezenty są kiepskim pomysłem?




Ten, kto zagląda na Tfurczy Instagram, wie już od kilku dni, że tworzą się kolejne wzory, a dziś i na Instagramie i na Facebooku pojawiły się kolejne szybkie fotki, więc z pewnością temat torebek nie jest zakończony i między innymi dlatego jechałam dziś do hurtowni po nici. :) Osobiście uwielbiam chodzić z moim egzemplarzem i mam nadzieję, że i kolejne modele znajdą zadowolone właścicielki (lub właścicieli, bo niby czemu nie?).

Miłego weekendu!