piątek, 28 czerwca 2013

Sierotka



fot. Marta Skowrońska


Tak pomyślałam, kiedy zobaczyłam na zdjęciach siebie w nowej, białej spódnicy półkloszowej. :) Szyłam ją z niezbyt wielką ochotą, bo to jeden z tych projektów, które nie wnoszą nic do życia i całokształtu twórczości, mają jedynie zaspokoić pewien podstawowy brak w szafie.;) Dodanie kieszeni do szablonu to żaden wyczyn, szczególnie że w pudle z wykrojami były już gotowe worki kieszeni wycięte z Burdy.


Stoi sobie sierotka i udaje, że jest zapatrzona w coś ważnego w telefonie. (fot. Marta Skowrońska)


 fot. Marta Skowrońska


Spódnica jest idealna do sierocego wyglądu dzięki skłonnościom do zagnieceń, odporności na prasowanie i przebijającym szwom. Tkanina to ikeowska LENDA, z którą mam dobre doświadczenia - z czerwonej wersji kolorystycznej szyłam spódnicę z tego posta i w noszeniu sprawdza się ona idealnie, więc nieposłuszeństwa białej raczej się nie spodziewałam. Całe szczęście, że mimo wszystko jest całkiem ładnie uszyta (a tak! dzisiaj swoich umiejętności krawieckich nie krytykuję! dzień dobroci dla Aire! ;D) i chyba wstydu nie przynosi. :)




Swoją drogą zawsze kiedy zakładam białe ubranie, ktoś mnie zaczepia. Kiedy szłam Piotrkowską z przyjaciółką (notabene też ubraną w białą spódnicę), przechodzący obok starszy pan w garniturze przystanął i wskazując na mój strój zaczął krzyczeć, że jest za zimno żeby tak się ubierać. Cieeeeepło jest, odpowiedziałam i uciekłam skądinąd uradowana, że obcy ludzie dbają o moje zdrowie. :) A kiedyś, dawno temu, kiedy założyłam białą sukienkę, przez pół parku gonił mnie jakiś młody mężczyzna* i kiedy dobiegł, zdyszany oświadczył, że chciałby się ze mną umówić, bo go wprost urzekłam. Niestety - randkowałam już wtedy z moim przyszłym mężem i nie było mowy o innych, na co chłopak odpowiedział "mogłem się domyślić, że taka piękna kobieta nie jest samotna :/", po czym przeprosił i odszedł.
 Aż dziw, że nie mam więcej białych ciuchów. ;)

* Nie, nie bałam się, że to napad. :))) Takich sierot się nie napada ;)))

wtorek, 18 czerwca 2013

Nitko, kręć się wkoło...





Kolejna odsłona haftów maszynowych w wykonaniu Aire. Wzięłam na warsztat ściegi satynowe (czyli takie, których bazą jest bardzo gęsty zygzak) i postanowiłam wyszyć okrągłe emblematy z przeznaczeniem na płócienne torby zakupowe. Spód wygląda bardzo nieciekawie, jest wzmocniony flizeliną i widać na nim garść powiązanych końców nitek, a ponieważ torby nie będą mieć podszewki, emblemat jest wykonany osobno i będzie naszyty w formie aplikacji tak, by środek torby nie straszył.
Tkanina to nieśmiertelna Minna z Ikei, dość sztywny, grafitowy ryps.

Istnieją specjalne przystawki do maszyn umożliwiające szycie po okręgu, ale ja szyłam tradycyjną metodą "na oko" i wszelkie nierówności świat będzie musiał mi wybaczyć. ;)








Emblematy są już przygotowane do naszywania, ale jakoś nie chce mi się kroić toreb. Jest za gorąco! Tymczasem lista rzeczy do zrobienia jest dłuuuga... i ma tendencje do wydłużania. :)




poniedziałek, 17 czerwca 2013

Instagram czyli fotograficzny fastfood



Jimbo z właściwym sobie stoicyzmem rusza na podbój Instagramu.


Już pewnie wszyscy zauważyli, że na blogu pojawiły się nowe obiekty. O Bloglovin nie muszę chyba nikomu pisać, bo temat przewinął się ostatnio na większości forów - w każdym razie jest to wygodne narzędzie do obserwowania ulubionych blogów umieszczonych nie tylko na platformie Bloggera i ponoć trzeba się tam przenieść, bo Google likwiduje obserwatorów na rzecz Google+.  To drugie mnie na razie nie przekonuje, bo w pewnym sensie dubluje funkcje Facebooka, ale Bloglovin jest fajne i przydatne, więc udostępniam i zapraszam.
Natomiast Instagram jest faktycznie takim fotograficznym fastfoodem*, miejscem, gdzie można szybko udostępnić zdjęcie z telefonu i jedyne, co można z nim zrobić, to podrasować jednym z gotowych filtrów udostępnianych przez aplikację. Będą tam pojawiać się zdjęcia, które albo są zbyt słabej jakości (jak to z komórki), albo nie do końca odpowiadają tematyce bloga, jednak w pewien sposób mogą być ciekawe i warte obejrzenia - nakarmienia oczu czymś łatwym, kalorycznym i przyjemnym. ;) Zapraszam, rejestracja jest konieczna jedynie do komentowania, oglądanie jest dostępne od razu. Fotek na razie mało, ale zabawa jest przednia, więc na pewno będą się pojawiać następne.

A niedługo blog najprawdopodobniej na nowo zmieni szatę graficzną, ale konkretów jeszcze nie wymyśliłam. Na pewno trzeba będzie uporządkować lewy pasek. Zobaczymy. :) 

* Termin "fotograficzny fastfood" znalazłam w sieci i nie przypisuję sobie do niego absolutnei żadnych praw autorskich.

piątek, 14 czerwca 2013

Rozanielenie



Rozanielenie to taki stan, kiedy człowiek po skończeniu pracy i odespaniu stresów ma poczucie, że jednak zrobił coś dobrego. :)
No tak, jestem całkiem zadowolona z nowej spódnicy. Wykończenie nie stanowiło żadnej trudności - podszywanie dołu lamówką jest bajecznie proste a pasek - po tylu uszytych spódnicach w ciągu całego życia - to już czysta formalność.

Wybrałam się dziś na minirandkę z małżonkiem i zdjęcia powstały spontanicznie, żadnego specjalistycznego sprzętu przy sobie nie miałam, więc jakość ledwie akceptowalna.

Oto dzieło na swej autorce:




W wielu miejscach w internecie toczą się dyskusje na temat technik konstrukcji i szycia spódnic z koła (również i u mnie) i często odnoszą się do konstrukcji z książek Zofii Hanus. Jest ona inna niż ta, którą ja stosuję - pani Hanus nie korzysta bezpośrednio ze wzoru na obwód koła do wyrysowania talii jak ja, ale koniec końców promień do wyrysowania linii talii jest praktycznie identyczny. Jeśli ktoś nie chce się bawić w wyższą ;) matematykę, to spokojnie może korzystać z książki. Jednak mam jedno zastrzeżenie do konstrukcji dołu spódnicy i chciałabym na ten punkt uczulić fanki fasonu kloszowego. Otóż pani Hanus zaleca, aby na linii gdzie będzie biec pełny skos tkaniny, skrócić formę o 2cm, ponieważ tkanina na skosie ma tendencje do wydłużania i przez to dolny brzeg może wyjść nierówno. Jest to oczywiście prawda - ale nie tyczy się to wszystkich tkanin. Dodatek lycry na 99% zapobiegnie wyciąganiu tkaniny, oczywiście jeśli jej uprzednio nie zniszczymy gorącym żelazkiem (lycra nie lubi wysokich temperatur!). Często też tkaniny i bez lycry trzymają fason, tak jak moja czerwona spódnica, która ma w składzie czystą bawełnę i po ponad roku i kilkunastu praniach nadal nie wymaga korekty. Wiele też zależy od kształtu bioder, dlatego warto przed chwyceniem za nożyczki przymierzyć spódnicę przed lustrem a najlepiej zostawić ją na noc.
Dzisiejsza bohaterka również obyła się pod podcinania i, jak widać, wszystko leży tak, jak powinno (poza tym, że modelka stoi krzywo;)).


Fragment wykończenia. Widać tylny szew, jest rozprasowany, bo wyżej wszyty jest suwak. Tak jak wspominałam w poprzedniej notce, całość szyłam bez użycia zygzaka. Widac również, że podwinięcie szwu nie jest równe :P


 
Całość:)


Myślę, że spódnicy przyda się halka typu petticoat, ale okrutnie nie chce mi się takiej szyć. Jednakże gotowe halki tego typu niezbyt mnie zachwycają, więc jestem w kropce. :) Co tu zrobić, żeby się nie narobić?


niedziela, 9 czerwca 2013

Zmagania z perfekcją



Prawie zawsze mam ambiwalentne odczucia względem projektów, które właśnie skończyłam, niezależnie czy chodzi o gotowanie zupy czy szycie ubrania. Rzeczywistość rzadko w stu procentach odpowiada początkowym wyobrażeniom, czasem w trakcie pracy trzeba zmienić założenia (bo zabrakło marchewki do zupy albo nie można znaleźć odpowiedniej podszewki) i spódnica musi mieć inne wykończenie), a czasem bierze górę niecierpliwość, zmęczenie, brak motywacji, znudzenie... wszelkie te powody, które mieszają w głowie odbierają pewność ręce i skutkujące czasem słabo przyprawionym daniem, a czasem krzywym szwem.

Bliscy najczęściej nie rozumieją moich uczuć. Zupa jest smaczna a spódnica śliczna. Nie słuchają moich tłumaczeń, że "miało być inaczej", albo "popatrz, przecież tu ewidentnie poszłam na łatwiznę i słabo to wygląda", kończąc na quasi błagalnym "NAPRAWDĘ TEGO NIE WIDZISZ???". Ano, okazuje się, że nie widzą a ja dowiaduję się, że przesadzam z samokrytyką i powinnam w końcu odpuścić. Ale czy na pewno?

Jesteśmy wszyscy przyzwyczajani do obniżania jakości. Gotujemy z łatwych w obróbce półproduktów i zapominamy, że istnieją świeże zioła i warzywa, które mogą się obejść bez vegety. Tysiące sieciówkowych marek osiąga olbrzymie dochody, choć oferują ubrania słabej jakości, zarówno jeśli chodzi o tkaniny, z których są szyte, jak i samą jakość szycia.  Z jednej strony, to nie jest całkiem złe zjawisko, bo kiedy widzimy, że coś możemy osiągnąć stosunkowo niskim kosztem - wydziergać szalik, upiec francuskie rogaliki z gotowego ciasta - to chętniej to robimy a łatwość pokonania pierwszej poprzeczki podtrzymuje zainteresowanie samodzielnym robótkowaniem. Z drugiej strony - czy istotą rękodzieła nie jest staranność wykonania, jakość nieporównywalna z fabryczną i pewna unikalność wywodząca się z charakterystycznych cech naszej osobowości? Dążenie do ideału jest chyba wpisane w image twórcy.

Wysoko postawione cele mogą demotywować i często cierpię z tego powodu ;)  ale ulgę przynosi zmiana podejścia. Twórczość (tfu! rczość;)) powinna być swoistą ścieżką rozwoju. To  wyimaginowane dzieło, które zrobimy za rok, na pewno będzie lepsze niż to, które tworzymy dziś. Natomiast dziś jesteśmy lepsi niż wczoraj a nasze dzieło jest po prostu dokument z chwili obecnej. Nie musi być lepsze, bo jest wystarczająco dobre. :) Z biegiem czasu będziemy coraz bogatsi w wiedzę i doświadczenie. Ułóżmy własny, prywatny system ISO, którym będziemy oceniać jakość naszych prac, ale bez nadmiernej presji. W końcu, jak mawiał Bernard Shaw, ideały są jak gwiazdy - jeśli nie można ich dosięgnąć, trzeba się przynajmniej według nich kierować. :)

A tymczasem zdjęcia spódnicy kloszowej w trakcie szycia. Kupiłam jakiś czas temu w internecie kupon wiskozowego szantungu, który  na żywo okazał się inny, niż się spodziewałam. To znaczy - szukałam tkaniny identycznej do szantungu, który już posiadałam, ale mój miał w składzie wiskozę z lnem i lajkrą a ten miał wiskozę i lajkrę bez lnu... Przeoczyłam ten drobiazg i po obejrzeniu nabytku na żywo musiałam zarzucić pomysł na spódnicę z zakładkami - bez lnu tkanina nie ma ciężaru i zakładki nie spływałyby po figurze wystarczająco gładko (choć generalnie szantung i zakładki nie wykluczają się wzajemnie, jednak moja wizja miała swoje założenia). Tkanina poszła na półkę aż po dwóch miesiącach wróciła, by stać się spódnicą z pełnego klosza - tu jej lekkość nie będzie przeszkadzać, bo klosze mogą mieć pewną objętość i nie dodają tym kilogramów.

Jednym słowem, moje standardy ISO bardzo surowo określają dobór tkaniny do projektu. ;) A spódnica zapowiada się niezwykle prosto i zwyczajnie, choć postanowiłam nie wykańczać jej zygzakiem w żadnym miejscu - używam tylko ściegu stębnowego, stosuję szwy francuskie i inne sposoby ukrycia ciętego brzegu.
Oczywiście już teraz marudzę, bo coś poszło nie całkiem prosto...








Przy okazji prezentuję nowe tło zdjęć, czyli świeżo złożoną szafę z wyszukanym w necie gałkami ceramicznymi wymalowanymi w pastelowe kropki. Sama takie gałki wymyśliłam i wyjątkowo zrealizowany pomysł mi się podoba!