czwartek, 14 czerwca 2012

Przypadki na polu szyciowym



Kiedy człowiek pozbędzie się owerloka, niezależnie czy w dobrym czy też złym stanie, teoretycznie skupia się na szyciu tkanin a dzianiny odkłada na półkę. Teoretycznie. W moim przypadku, gdy tylko oddałam silvercresta, natychmiast wymarzyłam sobie nową bluzkę z dzianiny, bluzkę, bez której oczywiście moje życie straciłoby sens, choć dopóki owerlok stał w domu; brak owej bluzki zupełnie kolorytowi życia nie zagrażał. ;)

Wyhaczyłam w łódzkiej hurtowni dzianinę bawełnianą z dodatkiem lycry, zaś wykrój już od dawna miałam upatrzony - model 112 z Burdy 4/2009. Specjalnie dla niego polowałam na ten numer, bo lubię raglanowe rękawy, są w szyciu zupełnie niekłopotliwe. No i wyszło jak wyszło:

 

 Dzianina okazała się wrednym i wymagającym tworem, trochę czasu zabrało ustawienie maszyny, dobranie igły i nici - ale co to dla Aire, która na przekór wszystkiemu postanowiła wykazać się 100-procentową skutecznością w dążeniu do celu. ;P Bluzka powstała, ale cudem nie jest - trzeba będzie poprawić plisę przy dekolcie, gdy tylko odnowię zapasy cierpliwości. Zazwyczaj nieudane dzieła rzucam do śmieci, ale wyglądam w niej nieźle, poza tym cierpliwość to cnota boska i trzeba w końcu ją wyćwiczyć. Choć minimalnie. A na koniec przegląd szafy wykazał, że nie dysponuję odpowiednią spódnicą do kompletu. Spódnica ma być w stylu angielskim, ma być ciemna i trochę pensjonarska. Dodatkowo przewiduję apaszkę na szyję - apaszkę szczęśliwie mam. ;P Wykrój na spódnicę może się znajdzie, a co do tkaniny... Zaatakowałam ostatnio kilka miejsc online oferujących tkaniny i oto łupy. Większość to bawełna - popelina, gabardyna.
 




 


 Najlepsze w zamawianiu tkanin w internecie jest możliwość zaoszczędzenia nawet kilkunastu złotych na metrze ładnej popeliny. Choć to złudna oszczędność, bo wtedy zamawia się zamiast jednego metra - 3 metry i nagle wszystkie zdobyczne batysty i wełenki przestają mieścić się w szafie. 

Najgorsze jest to, że spotkanie oko w oko z nową zdobyczą potrafi rozwiać wszelkie plany z nią związane. Dlaczego? Bo tkanina "nie mówi" tego, czego się spodziewałam. Choć jest dobrej jakości i jest dokładnie taka, jaką chciałam mieć - jeśli chodzi o kolory i grubość/sposób układania. I tym sposobem miewam nowe 14 metrów tkanin, z którymi nie chce mi się randkować przy maszynie. ;D 

 I oczywiście żadna z nich nie nadaje się na nową spódnicę angielsko-pensjonarską! No, a wiecie, sens życia bez tej kiecki będzie pozbawiony barw itd. itp... Bez kolejnych zakupów nie da rady... :D 

P.S. oczywiście ja te tkaniny w końcu zużyję - tylko musi przyjść natchnienie ;)


2 komentarze :

  1. Kilka razy kupowałem materiały przez internet i nigdy więcej. Tkaninę muszę dotknąć i poczuć, że ona do mnie przemawia. Inaczej współpracy nie będzie, albo będzie trzeba poczekać na ustawowe odleżenie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja lubię kupować przez internet. Lubię siedzieć w moim "centrum dowodzenia" i surfować po całym świecie w poszukiwaniu perełek. ;) Jedyne, czego bym sobie życzyła, to żeby sprzedawcy bardziej przykładali się do opisów towaru, mile widziane są również przepisy prania.

    OdpowiedzUsuń