Wiosnę czuć w powietrzu. Choć wczoraj nieoczekiwanie spadł śnieg, nic nie jest już w stanie jej powstrzymać.
Czyż to nie idealny moment, by po miesiącach marznięcia i leczenia kolejnych angin dokończyć w bólach ciepły, zimowy sweter? Sweter, który pewnie na wiele już się nie przyda, ale będzie mógł dumnie leżakować w szafie póki nie nastanie kolejny październik czy listopad.
I dumnie stać się bohaterem sesji zdjęciowej w dwóch sypialniach. ;)
Oto zimowy ocieplacz w kolorze chłodnego błękitu:

Historia jego powstania zaczęła się dawno, dawno temu... na dalekiej północy, w Szwecji. :) Był rok 2006, była typowa szwedzka zima a ja przeżywałam renesans fascynacji dzierganiem, marzyłam o włóczkach, których w Polsce nie było - pięknych wełnach, bawełnach, a przede wszystkim jedwabiu. Dostępne w Szwecji produkty norweskiego Garnstudio okazały się pewnym rozczarowaniem - miały przepiękną paletę barw, jednak w dotyku pozostawiały wiele do życzenia.
Cóż było robić - siadłam do internetu i zaczęłam szukać spełnienia marzeń na wszystkich (dosłownie) kontynentach.
Jednakże kiedy zachłysnęłam się recyklingowymi włóczkami prosto z himalajskiej wioski a następnie załamałam ich ceną, zeszłam z chmur na ziemię i wróciłam z internetowych wojaży do sklepów europejskich. A potem w pewnym austriackim sklepie zamówiłam włoską Lanę Grossę.

Włóczka BASICS JOKER o składzie 80% wełny (virgin wool) i 20% poliamidu okazała się fantastyczną w robocie - miękka, elastyczna, równomiernie skręcona, wybaczała wiele błędów, także typowy błąd niewprawnych dziewiarek, polegający na tym, że lewe oczka przerabia się luźniej niż prawe (lub odwrotnie), co skutkuje poziomymi rąbkami po stronie lewej. Elastyczność Jokera skutecznie temu przeciwdziałała.
Jako wzór wybrałam sprawdzony model z Burdy "Szycie krok po kroku", nr 2/2005. Już wcześniej zrobiłam na jego podstawie sweterek, więc przepis był sprawdzony i nic nie zapowiadało kłopotów. Sweter rósł w oczach a ja napawałam się gładką dzianiną. Żyć, nie umierać.
Jak to więc się stało, że został dokończony, bagatela, dopiero po siedmiu latach? Ano, wróciłam do Polski i dzierganie nie smakowało tak jak na obczyźnie. Nie ten klimat, nie ten nastrój... otoczenie nie pasowało do surowej niebieskości mojego małego dzieła. ;) Niepozszywane kawałki i przód skończony w połowie trafiły do pudła na długi czas.
Aż w końcu, po przeprowadzce do nowego mieszkania i kolejnych wojażach do Szwecji, nadszedł TEN CZAS. Czas zamykania starych projektów.
I sweter jest, tylko zimy już nie ma. ;)
Prawa strona już była, więc teraz lewa strona na tle ulubionej pościeli:
Czyż to nie idealny moment, by po miesiącach marznięcia i leczenia kolejnych angin dokończyć w bólach ciepły, zimowy sweter? Sweter, który pewnie na wiele już się nie przyda, ale będzie mógł dumnie leżakować w szafie póki nie nastanie kolejny październik czy listopad.
I dumnie stać się bohaterem sesji zdjęciowej w dwóch sypialniach. ;)
Oto zimowy ocieplacz w kolorze chłodnego błękitu:
Historia jego powstania zaczęła się dawno, dawno temu... na dalekiej północy, w Szwecji. :) Był rok 2006, była typowa szwedzka zima a ja przeżywałam renesans fascynacji dzierganiem, marzyłam o włóczkach, których w Polsce nie było - pięknych wełnach, bawełnach, a przede wszystkim jedwabiu. Dostępne w Szwecji produkty norweskiego Garnstudio okazały się pewnym rozczarowaniem - miały przepiękną paletę barw, jednak w dotyku pozostawiały wiele do życzenia.
Cóż było robić - siadłam do internetu i zaczęłam szukać spełnienia marzeń na wszystkich (dosłownie) kontynentach.
Jednakże kiedy zachłysnęłam się recyklingowymi włóczkami prosto z himalajskiej wioski a następnie załamałam ich ceną, zeszłam z chmur na ziemię i wróciłam z internetowych wojaży do sklepów europejskich. A potem w pewnym austriackim sklepie zamówiłam włoską Lanę Grossę.
Włóczka BASICS JOKER o składzie 80% wełny (virgin wool) i 20% poliamidu okazała się fantastyczną w robocie - miękka, elastyczna, równomiernie skręcona, wybaczała wiele błędów, także typowy błąd niewprawnych dziewiarek, polegający na tym, że lewe oczka przerabia się luźniej niż prawe (lub odwrotnie), co skutkuje poziomymi rąbkami po stronie lewej. Elastyczność Jokera skutecznie temu przeciwdziałała.
Jako wzór wybrałam sprawdzony model z Burdy "Szycie krok po kroku", nr 2/2005. Już wcześniej zrobiłam na jego podstawie sweterek, więc przepis był sprawdzony i nic nie zapowiadało kłopotów. Sweter rósł w oczach a ja napawałam się gładką dzianiną. Żyć, nie umierać.
Jak to więc się stało, że został dokończony, bagatela, dopiero po siedmiu latach? Ano, wróciłam do Polski i dzierganie nie smakowało tak jak na obczyźnie. Nie ten klimat, nie ten nastrój... otoczenie nie pasowało do surowej niebieskości mojego małego dzieła. ;) Niepozszywane kawałki i przód skończony w połowie trafiły do pudła na długi czas.
Aż w końcu, po przeprowadzce do nowego mieszkania i kolejnych wojażach do Szwecji, nadszedł TEN CZAS. Czas zamykania starych projektów.
I sweter jest, tylko zimy już nie ma. ;)
Prawa strona już była, więc teraz lewa strona na tle ulubionej pościeli:
Włóczka pokazała swoją wrażliwą stronę niczym królewna na ziarnku grochu - w pewnym momencie musiałam spruć kawałek i odkształcenia przędzy były widoczne (zwróćcie uwagę na pierwsze zdjęcie - na wysokości pach widać zniekształcenia sprutej wełny). Trochę uwagi wymagało schowanie nitek i te miejsca też są widoczne, na szczęście tylko po lewej stronie. Ale mimo wszystko efekt jest bardzo dobry. Lana Grossa jest warta zachodu.
Zszywałam sweter klasycznie - ściegiem za igłą. Szwy wychodzą wystarczająco niewidoczne.

A tu sweter na gościnnych występach w zaprzyjaźnionej sypialni. Nie mogłam się powstrzymać przed zrobieniem zdjęć, bo moje dziergadło całkiem zgrabnie skomponowało się z erotycznymi grafikami Joli Królickiej. :)


Zdjęcia na modelce może się pojawią... a może nie. Właśnie doszłam do wniosku, że do swetra koniecznie potrzeba mi nowej spódnicy. Bez tej spódnicy sesja na pewno nie wyjdzie. ;P

Tak czy siak, miło mieć ten sweterek. Po tych wszystkich latach fason nie zestarzał się ani trochę (prostota górą) a kolor wciąż odpowiada moim gustom. I tak ładnie podkreśla typowo zimowy charakter ubrania.
Choć równie dobrze można go zinterpretować jako barwę wiosennego, czystego nieba. Co nie?
I tym radosnym akcentem kończymy na dziś robótkowe opowiastki. Do następnego!
Zszywałam sweter klasycznie - ściegiem za igłą. Szwy wychodzą wystarczająco niewidoczne.

A tu sweter na gościnnych występach w zaprzyjaźnionej sypialni. Nie mogłam się powstrzymać przed zrobieniem zdjęć, bo moje dziergadło całkiem zgrabnie skomponowało się z erotycznymi grafikami Joli Królickiej. :)
Zdjęcia na modelce może się pojawią... a może nie. Właśnie doszłam do wniosku, że do swetra koniecznie potrzeba mi nowej spódnicy. Bez tej spódnicy sesja na pewno nie wyjdzie. ;P
Tak czy siak, miło mieć ten sweterek. Po tych wszystkich latach fason nie zestarzał się ani trochę (prostota górą) a kolor wciąż odpowiada moim gustom. I tak ładnie podkreśla typowo zimowy charakter ubrania.
Choć równie dobrze można go zinterpretować jako barwę wiosennego, czystego nieba. Co nie?
I tym radosnym akcentem kończymy na dziś robótkowe opowiastki. Do następnego!