czwartek, 24 listopada 2011

Łódź Design 2011 - Przegląd Szkół część1




Zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią wrzucam kolejną część materiału z Łódź Design Festival - dziś pierwsza część fotoreportażu z Przeglądu Szkół, którego tematem była tkanina. Okazuje się, że można ją drukować, flokować, zwijać w sznurki i wtedy zszywać w zupełnie nową tkaninę; można ubrać człowieka w tworzywo wykorzystywane do produkcji banerów reklamowych a także cudownie połączyć dwa kompletne przeciwieństwa - filc i organzę.
Popatrzcie, jak rozumieją temat studenci szkół artystycznych - poniżej zamieszczam oprócz zdjęć jedynie najważniejsze informacje dotyczące poszczególnych prac, natomiast ocenę pozostawiam czytelnikowi.


Anna Szklińska

Politechnika Koszalińska
kolekcja "Wiwat Obojętność!" 2010-2011
tkanina z drugiej ręki, technika własna








Dorte Agergaard

www.dorteagergaard.dk
Szkoła Designu w Kolding, Dania
kolekcja "Pure"(2010/2011)
tkaniny i druk cyfrowy




Joshua Enker
Akademia Gerrita Rietvelda (Gerrit Rietveld Akademie), Holandia
kolekcja dyplomowa (2011) - inspirowana strojami japońskich wieśniaków
tworzywo Tyvek, jedwab, bawełna








Marcin Sutuła
Politechnika Koszalińska
praca "Czerwona Róża" (2011)
filc dekoracyjny, organza






Na marginesie, czy nie macie wrażenia, że najpiękniejsze kreacje dla kobiet wychodzą zawsze spod ręki mężczyzny?

C.d.n.


środa, 16 listopada 2011

W potrzebie ciepła






Jeśli nawet wydaje nam się, że wszystko wiemy o wełnie, to owszem, wydaje nam się. ;) Kto wie, że wełna ma również duży udział w pielęgnacji skóry i włosów? Keratyna włókna owczego poddana hydrolizie wykazuje duże powinowactwo do ludzkiego włosa i stosowana w odżywkach odbudowuje go, uelastycznia i wzmacnia. Także lanolina - składnik owczego tłuszczopotu, substancji ochraniającej włos - może, jak się okazuje, równie dobrze ochraniać naszą skórę i włosy. Zatem warto sprawdzać składy kosmetyków; można również kupić keratynę i lanolinę w sklepach z półproduktami kosmetycznymi i samodzielnie sprawdzić ich działanie. Ryzyko niewielkie a efekty mogą zaskoczyć.

Tyle ciekawostek, bo dziś chcę pokazać efekt tradycyjnego wykorzystania wełny, czyli nowy ciuch własnoręcznie uszyty - płaszcz z dzianinowej wełny parzonej na podstawie wykroju 126 z Burdy 1/2011.



Garść informacji dla zainteresowanych szyciem tego modelu:
  • Wykrój jest olbrzymi - przy moim teoretycznym burdowym rozmiarze 38 wykroiłam 36 a mogłam spokojnie wykroić nawet rozmiar 34 a i tak ramiona były zbyt szerokie.
  • Dobra wiadomość jest taka, że szalenie łatwo płaszcz dopasować - wystarczy zwęzić tył na środkowym szwie tyłu, ramiona, podkrój pachy i rękawy od razu wskakują na swoje miejsce i leżą bardzo dobrze :) Nic więcej nie trzeba ruszać, nawet podkroju szyi!
  • jeśli ktoś chce dopasować wykrój do niskiego wzrostu, w celu dopasowania wysokości pasa wystarczy skrócić wykrój między pachą a talią. Teoretycznie drugi punkt skracania jest między ramieniem a pachą, ale w tym przypadku znów odradzam - nie będzie żadnej szkody dla proporcji. Można oczywiście skracać również dowolnie dół płaszcza, ale dopiero wtedy gdy talia jest na swoim miejscu.
Kiedy już przebrniemy przez etap dopasowywania do sylwetki, szycie jest już szybkie, łatwe i przyjemne. Wełna parzona dzięki fabrycznemu spilśnieniu nie wymaga obrzucania a szwy warto wykonać podwójną stębnówką (tzw. wzmocnioną, nie mylić ze stębnowaniem dwiema igłami!), która może w pewnym zakresie naciągać się i pracować razem z dzianiną.
Ja oczywiście musiałam trochę utrudnić pracę i dodatkowo wszyłam do płaszcza kieszenie oraz wszelkie szwy wewnętrzne podszyłam ręcznie. I teraz nie moge się nimi pochwalić, bo słabo je widać. ;P



A teraz uwaga, ta dam! Aire pozuje w płaszczu do zdjęcia:







Do kompletu jest pasek, ale bez paska jest wygodniej. ;) Poły można też spiąć ozdobną broszką. Albo doszyć troczki. Albo...?

I jeszcze linki:


Wpis dedykuję wspaniałym dziewczynom z pewnego zakręconego forum, dzięki któremu wiem o nieznanych dotąd zaletach lanoliny i keratyny. :)


wtorek, 8 listopada 2011

Mmm, herbatka!



Kto by przypuszczał, że mogę mieć szczęście w losowaniu?
Okazuje się, że szczęście sprzyja tym, co grają, a ja w niedawno zakończonej na blogu YarnAndArt candy wygrałam kubek z Bolesławca. :)




Drugie zaskoczenie przeżyłam, gdy okazało się, że w paczce kubkowi towarzyszą saszetki owocowych herbat i słodkości na deser. Ach, jak przyjemnie. :)




Ceramikę bolesławiecką zna chyba każdy, nawet jeśli nie kojarzy nazwy. Nie jest to wzornictwo uniwersalne i dla każdego, bywa ładniejsze i brzydsze, ale ma swój urok i warto je doceniać. Swoją drogą kiedy bywałam w Szwecji, w tamtejszych galeriach niejednokrotnie widziałam o wiele gorszą ceramikę. Różnica polegała na tym, że za granicą tradycja, nawet jeśli wywodzi się ze wsi, nie stanowi powodu do wstydu. ;) My też powinniśmy doceniać i chwalić się naszymi wyrobami.
Mój wygrany kubek szalenie mi się podoba a herbata pita z niego smakuje wybornie. :) DZIĘKUJĘ!




Linki:

Historia candy:
Garść informacji o ceramice bolesławieckiej:



czwartek, 3 listopada 2011

Pierwsza randka z owerlokiem




Maszyna do szycia marki Silvercrest dostępna w sieci marketów Lidl święci triumfy na wszelkich forach i blogach robótkowo-szyciowych już od dłuższego czasu. Bo jak tu jej nie pożądać, kiedy wychodzą spod jej igły stroje tak piękne jak te Marchewkowej? ;) Jednakże posiadając od kilku lat niezawodną janome nie miałam zamiaru kupować kolejnej maszyny o podobnych możliwościach.

Ale gdy w polskich oddziałach Lidla po raz pierwszy pojawił się 4-nitkowy owerlok Silvecrest, nie mogłam się oprzeć chęci posiadania a szanowny małżonek widząc chyba mój wzrok pojechał do sklepu i w dzień wprowadzenia towaru do sklepów kupił i przywiózł do domu upragnioną niespodziankę. ;)

Trzeba przyznać, że z zewnątrz owerlok nie przypomina zupełnie urządzeń z tzw. niskiej półki.




Ładnie wykończona plastikowa obudowa sprawia pozytywne wrażenie. Owerlok jest fabrycznie wyposażony w cztery różnokolorowe szpulki z nićmi, które są już przewleczone, tak więc od razu można usiąść i wypróbować pierwszy ścieg. Dla kogoś, kto nigdy nie miał do czynienia z tego typu maszynami, jest to miłe udogodnienie. Różne kolory pozwalają prześledzić tor każdej z nici i jej usytuowanie w poszczególnych ściegach i jednocześnie ułatwiają wyregulowanie naprężenia. Potem, gdy chcemy już szyć własnymi nićmi, wystarczy je przywiązać do fabrycznych i przeciągnąć przez cały system. W ten sposób koszmar amatorów, czyli samodzielne nawlekanie owerloka, może się zdecydowanie opóźnić w czasie aż do momentu, gdy zaznajomimy się ze schematami nawlekania i koszmar z Freddiego Krugera zmieni się w zwykłego stracha na wróble. ;)

A teraz najważniejsze, czyli szycie. Owerlok podłączony do prądu zaczyna szyć bez kłopotów, choć po długim czasie spędzonym przy maszynach z wyższej półki odczuwam pewien delikatny dyskomfort. Dźwięk wydawany podczas pracy jest "kanciasty", lekko toporny, co skutkuje wyższym poziomem hałasu (ale absolutnie nie jest zagłuszający). Poza tym irytującym jest, że po naciśnięciu pedała maszyna nie rusza od razu tylko przez 2 sekundy warczy stojąc w miejscu. Przyznaję, że używając mojej janomki odzwyczaiłam się od podobnych niedogodności. Ale to właściwie drobiazgi i być może marudzę, bom zbyt rozpieszczona przez marki z wyższej półki. Jakość ściegów jest zadowalająca i przy cienki i przy grubszych tkaninach. Nóż (który notabene można odpiąć) jest ostry i nie strzępi tkaniny, ściegi rolujące ładnie wykańczają nawet przy minimalnej liczbie nitek (dwóch). Dodatkowo można dość dowolnie manipulować długością i szerokością ściegu, regulować docisk stopki i odcinać nici przy pomocy wbudowanej obcinaczki. Podsumowując - rzetelnie zrobiona maszynka choć bez fajerwerków.

Jedynym poważnym minusem owerloka jest fatalna instrukcja. Dołączona jest w formie papierowej książki, otrzymujemy w zestawie także anglojęzyczny film dvd z polskimi napisami. Jakość tłumaczenia obu nośników jest naprawdę tragiczna i szczerze współczuję osobom bez znajomości angielskiego - na filmie napisy nie tłumaczą nawet połowy tego, co powiedziała lektorka. Mylony jest też termin "ścieg" ze szwem - zdecydowanie widać, że tłumaczenia podjął się ktoś bez znajomości szycia.
W papierowej wersji błędów jest jeszcze więcej. Oprócz pomieszania nazewnictwa zdarzają się niestety błędy rzeczowe (również w wersji angielskojęzycznej) - np. "2-nitkowe obrzucanie ściegiem" (tak, tu możemy się śmiać) ze strony 65 nie uda się, jeśli zgodnie z instrukcją ustawimy szerokość ściegu na R - działa bowiem przy ustawieniu S.
Pomijam fakt, że podawane w instrukcji naprężenia poszczególnych nici do danego ściegu też nie odpowiadają rzeczywistości. Nić "żółtą" zawsze muszę podkręcić o mniej więcej 1,5 punktu. Ale być może jest to już kwestia "osobnicza" mojego egzemplarza.
Na koniec ostatni minus za to, że z instrukcji nie można zrezygnować. Na obudowie nie ma porządnej ściągi ze wszystkich ściegów - niestety albo nauczymy się ich na pamięć, albo polubimy pracę z papierami pod ręką.

Reasumując, czy warto kupić owerlok Silvercrest? Lepsze marki podobną funkcjonalność oferują za conajmniej dwa razy wyższą cenę. Cóż, ekonomia ważna rzecz, więc chyba warto przymknąć oko na pewne minusy. Choć moim marzeniem pozostaje 5-nitkowy owerlokowy kombajn z wbudowanym górnym przeplotem i ściegami drabinkowymi, to jego ośmiokrotnie wyższa cena każe patrzeć na Silvercrest bardziej przychylnie. Wygląd ubrań i tak w głównej mierze zależy od talentu. Jeśli nie ja, to na pewno udowodni to Marchewkowa. :)


EDIT czerwiec 2012:
Tu jest post o tym, jak się zakończyła moja historia z owerlokiem. Przeczytaj koniecznie!