piątek, 20 maja 2011

Make a muslin? ;)






Czasem rzeczy oczywiste są tak oczywiste, że siedzą ukryte w zakamarkach umysłu i udają, że ich nie ma. ;)
Muslin po angielsku oznacza muślin - lekką, luźno tkaną tkaninę o splocie płóciennym. Ale "make a muslin" oznacza wstępne szycie projektu z taniego materiału, w celu porównania z indywidualnymi cechami figury i ewentualnego naniesienia poprawek. Dobry pomysł i wcale nie odkrywczy, prawda?

Sieci odzieżowe korzystają ze standaryzowanych tabeli rozmiarów, a ponieważ ciało ludzkie to jednak nieokiełznana natura;) zwykle mamy zastrzeżenia do ubrania ze sklepu. Za duże, za małe, za luźne tam, gdzie powinno być dopasowane i odwrotnie. I dlatego coraz częściej, coraz bardziej ochoczo wracamy do szycia domowego. Korzystamy z gotowych wykrojów dostępnych w stoiskach z prasą. Problem polega na tym, że owe wykroje również powstają na bazie uśrednionych rozmiarów, więc niekoniecznie sukienka szyta własnoręcznie będzie leżeć lepiej... Chyba, że podejdziemy do sprawy metodycznie. :)

O idei szycia próbnych modeli przypomniała mi autorka bloga Gertie's New Blog for Better Sewing (link znajduje się po lewej w sekcji ŁADNE MIEJSCA). Zaletą szycia z taniego materiału jest niewątpliwie możliwość nanoszenia licznych poprawek i cięcia w dowolnym miejscu bez niszczenia tkaniny docelowej. Docenimy to szczególnie, gdy ową tkaniną będzie kupiony za ostatnie grosze czysty kaszmir lub jedwab z Milanówka. ;)
Oczywiście całkowity czas szycia ciucha zdecydowanie się wydłuża, ale czy nie warto włożyć więcej pracy w idealne dopasowanie? W końcu po to jest krawiectwo miarowe. ;)

Na pocieszenie dodam, jeśli korzystamy z tego samego źródła wykrojów, doświadczenie wyniesione z poprawek jednego modelu będzie można z czasem przenosić na inne. Ja zazwyczaj korzystam z Burdy i już wiem, że zawsze będę musiała popracować nad zwężeniem ramion i poszerzeniem obwodu gorsu w burdowych wykrojach. ;) Na początku posta zamieściłam zdjęcie z prac nad letnią sukienką - zwężałam tył i przód pośrodku ale poszerzyłam po bokach, dzięki temu ramiączka nie będą spadać z ramion i zagniatać przy poruszaniu rękami. Co będzie dalej - zobaczymy, ale o efekcie pewnie poinformuję. ;)

A kolejnym krokiem będzie tworzenie wykrojów od zera. I to już będzie prawdziwe krawiectwo. ;) Odpowiednia literatura już czeka na wykorzystanie!


2 komentarze :

  1. Aire, masz zupełną rację, szycie wg sprzedawanych wykrojó na rozmiary konfekcyjne wymaga poprawek i dostosoania do własnych wymiarów. Czy masz doświadczenie ze Złotym Kroje? To wykroje na miarę, a nie rozmiary konfekcyjne. Zapraszam do przeglądu modeli ZK na moim blogu. Serdecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Znam Złoty Krój, nie szyłam wg niego, ale dużo o nim czytałam i obejrzałam filmy. Mimo zalet (dopasowujemy wykrój do własnego obwodu biustu i bioder) również się opiera na pewnej standaryzacji, dlatego osoby odbiegające mocno od tzw. "ideału" też będą skazane na poprawki. Ale jako jedna z opcji - czemu nie? Drogi do celu, jakim jest dobrze dopasowane ubranie, mogą być różna i żadna nie jest gorsza od innych. :) Dla każdego coś miłego, ot co!

    OdpowiedzUsuń