W ostatni weekend przed Wielkanocą obchodzono w Łodzi Dzień Włókniarza. Święto cokolwiek zapomniane od upadku przemysłu włókienniczego w mieście i ograniczenia liczby zatrudnionych w gęsto usianych po dzielnicach fabrykach. Zapomniane na tyle, że nawet data budzi wątpliwości. :) Jedne źródła podają, że tradycyjnie przypadało w pierwszą niedzielę po 16 kwietnia, czyli było świętem ruchomym. Inne wskazują konkretne daty: 16 kwietnia, 17 kwietnia, wczoraj usłyszałam kolejną - 22 kwietnia. :) Zamieszanie zwiększa fakt, że pod datą 20 kwietnia widnieje Dzień Pracowników Przemysłu Włókienniczego, Odzieżowego i Skórzanego - raczej nowszy twór, być może za PRL-u mający zastąpić starsze, kapitalistyczne święto. ;)
Różnie je celebrowano, przed wojną były to pewnie pikniki i zabawy w dzień wolny od pracy (może dlatego Dzień Włókniarza był świętem ruchomym), po wojnie, kiedy nie liczyły się przychody fabryki lecz mężny duch w narodzie;) bywało, że wyłączano maszyny i organizowano dla zatrudnionych program kulturalny. Do Dywilanu przyjechała na przykład Elżbieta Starostecka. Jednak w wielu zakładach nie było świętowania - tak było na przykład w ZPB "Alba".
Muzeum Fabryki, jedno z najmłodszych łódzkich muzeów, uczyniło wysiłki w celu reaktywowania święta. Od 2 czy 3 lat obowiązuje data 16 kwietnia i w tym roku również i ja postanowiłam ją celebrować. A motywacją okazała się informacja o wystawie czasowej „Ginące zawody? - spróbuj sam - prząść, tkać, szyć”.
Różnie je celebrowano, przed wojną były to pewnie pikniki i zabawy w dzień wolny od pracy (może dlatego Dzień Włókniarza był świętem ruchomym), po wojnie, kiedy nie liczyły się przychody fabryki lecz mężny duch w narodzie;) bywało, że wyłączano maszyny i organizowano dla zatrudnionych program kulturalny. Do Dywilanu przyjechała na przykład Elżbieta Starostecka. Jednak w wielu zakładach nie było świętowania - tak było na przykład w ZPB "Alba".
Muzeum Fabryki, jedno z najmłodszych łódzkich muzeów, uczyniło wysiłki w celu reaktywowania święta. Od 2 czy 3 lat obowiązuje data 16 kwietnia i w tym roku również i ja postanowiłam ją celebrować. A motywacją okazała się informacja o wystawie czasowej „Ginące zawody? - spróbuj sam - prząść, tkać, szyć”.
Opis na stronie brzmiał zachęcająco:
Pokazane zostaną m.in. kołowrotek, krosno ręczne (poziome i duże pionowe), maszyny do szycia, dyplomy czeladnicze i mistrzowskie z różnych epok.
Dodatkowo, 17 kwietnia Muzeum Fabryki zaprasza na „Włókniarską niedzielę”, podczas której będzie można bezpłatnie zwiedzać jego ekspozycję oraz wypróbować dawne maszyny do szycia!
Wystawa okazała się skromniejsza niż zapowiadali organizatorzy. Może mam inną perspektywę, ale nie wydaje mi się żadną atrakcją oglądanie Łucznika model 466, kiedy wciąż jest używany w wielu domach i dostępny choćby na Allegro. ;)
Ciekawszym modelem był już decydowanie klasyczny, nieśmiertelny Singer. razem ze stolikiem z równie nieśmiertelnymi żeliwnymi nóżkami (i pedałem). Wybiegając poza temat główny - pewnie ktoś pamięta, że stoliki pod singera były różne, miały więcej i mniej elementów drewnianych; ja mam egzemplarz całkowicie z drewna, natomiast swego czasu furorę robiły podstawy żeliwne. Tak, można nawet pokusić się o stwierdzenie, że przerosły one sławą maszynę, zyskały drugie, trzecie, piętnaste życie jako biureczka lub konsole oraz, przede wszystkim, jako elementy, symbole wręcz, wyrafinowanego, artystycznego gustu wnętrzarskiego właścicieli. :P O ile w latach 90 przeróbki bardzo mi się podobały, tak dziś uważam, że singer i stolik nalepiej wyglądają razem w parze - prawda, jakie one piękne? :)
A skoro już mowa o wnętrzach, przy przemysłowych stębnówce i owerloku (rok produkcji 1983 i 1986) najwięcej uwagi poświęciłam przemysłowym lampom stolikowym ;)
Oprócz maszyn do szycia było również kilka innych narzędzi do przetwarzania włókien.
Cewiarka vel motowidło:
Krosno ręczne poziome:
Tajemnicze urządzenie - pierwsze skojarzenie to kołowrotek, ale chyba bez wszystkich części. Nigdy nie miałam do czynienia z przędzeniem ręcznym, kołowrotka babci nigdy nie zobaczyłam na oczy, więc nie mam pewności. Podsunięto mi również myśl, że to może klepak (kleparka, klepaczka - różnie się nazywa) do oczyszczania przędzy. Niestety w muzeum nie było akurat nikogo, kto by wyjaśnił zagadkę.
I to było właściwie wszystko. Reasumując - dawne maszyny do szycia nie okazały się tak dawne, kołowrotek być może nie jest kołowrotkiem, zapowiadanego krosna pionowego w ogóle nie było, dyplomów nie dało się oglądać, bo wisiały zwyczajnie za wysoko. Wygląda wręcz na to, że wystawę przygotowywały osoby nie do końca zaznajomione z tematem, który został potraktowany bardzo powierzchownie i może nawet z pewnym lekceważeniem (nie opisane eksponaty, kiepska ekspozycja dokumentów). Szkoda, liczyłam na więcej.
Ale i tak fajnie, że znów mamy Dzień Włókniarza. :)
Ale i tak fajnie, że znów mamy Dzień Włókniarza. :)
Przeczytałam i nie wiem, co napisać :(
OdpowiedzUsuńKrosna chyba nie mają nicielnic, a łatwo zrobić je samemu ze sznurka, a kołowrotek na ostatnim zdjęciu w takim stanie ,że żal patrzeć. Brakuje mu wielu części i pokazywanie go w takim stanie tylko wprowadza oglądających w błąd.
Sam pomysł ciekawy, ale takie eksponaty nie przyciągną uwagi.
Krosno ma na pewno nicielnice, tylko zdjęcie po zmniejszeniu zatraciło szczegóły. Kołowrotek - no cóż... Generalnie też jestem rozczarowana, liczyłam na wiele więcej, tak jak pisałam wyżej - nierzetelne przygotowanie wystawy daje się zauważyć.
OdpowiedzUsuń